Z kapelusza, ale to królik rasowy

Jacek Zalewski
opublikowano: 2010-05-28 00:00

Mało kto pamięta, że Marek Belka już dziesięć lat temu znalazł się na krótkiej liście kandydatów na prezesa Narodowego Banku Polskiego, konsultowanej przez Aleksandra Kwaśniewskiego z klubami sejmowymi. Głowie państwa był najbliższy, ale po rozeznaniu się w arytmetycznych realiach prezydent postawił na innego profesora B, czyli Leszka Balcerowicza. Notabene znaczna część Akcji Wyborczej Solidarność wzdrygała się wówczas na kandydata, który wyprowadził Unię Wolności z koalicji — i prezes NBP ledwie przeszedł w dość dramatycznym głosowaniu.

Wykonujący obowiązki prezydenta marszałek Bronisław Komorowski żadnej listy nie konsultował i selekcję prowadził dyskretnie, od razu ogłaszając nazwisko wybrańca. Tak oto historia zatacza krąg i wraca na pozycje sprzed dekady. Polskie Stronnictwo Ludowe było w roku 2000 przeciwko Leszkowi Balcerowiczowi, a w roku 2004 przeciwko Markowi Belce jako premierowi, zatem nawet trudno się dziwić, że teraz Waldemar Pawlak również zapowiada głosowanie przeciw. Notabene powoływanie szefa banku centralnego nie jest objęte rządowym kontraktem PO z PSL, jednak dla spójności polityki gospodarczej państwa ma znaczenie wręcz kapitalne. W tej sytuacji Platformie Obywatelskiej wypada zwrócić się do Sojuszu Lewicy Demokratycznej o podtrzymanie jak najlepszej opinii o Marku Belce z ubiegłych lat. Zamiana 31 głosów PSL na 43 głosy SLD powołanie prezesa NBP zagwarantuje, bez względu na zdanie Prawa i Sprawiedliwości.

Bardziej dyskusyjny od samej kandydatury jest termin i tryb jej zgłoszenia. Marszałek usilnie dąży do głosowania w Sejmie już w przyszłym tygodniu, bez czekania na wynik wyborów prezydenckich. Powodem ma być konieczność stabilizacji finansów publicznych w obliczu gigantycznych, a nieprzewidzianych wydatków powodziowych. Rzeczywiście, raczej nie ma to związku z sondażami wyborczymi, w których Bronisław Komorowski wciąż prowadzi. W każdym razie Marek Belka ponownie staje się nagle wyjętym z kapelusza królikiem — pierwszy raz zdarzyło się to w roku 2004, gdy został premierem wręcz narzuconym rozbitemu Sejmowi przez prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego.