Przez ostatnie 25 lat Polska opierała wzrost gospodarczy w głównej mierze na taniej sile roboczej. Na krótką metę ta strategia sprawdziła się znakomicie. Przyciągaliśmy z powodzeniem inwestycje zagraniczne oraz w wielu obszarach wyrośliśmy na eksportowego potentata (np. w branżach spożywczej, tytoniowej czy budowlanej).
Niskie pensje Polaków sprawiały, że mało kto w Europie potrafił wytwarzać proste dobra taniej niż my. To pozwalało nam uzyskiwać przyzwoite tempo wzrostu gospodarczego, zbijać bezrobocie do akceptowalnego poziomu (poniżej unijnej średniej) i nadrabiać część zapóźnienia cywilizacyjnego w stosunku do Zachodu.
Problem w tym, że na dłuższą metę jest to droga donikąd. Staliśmy się mistrzami w dokręcaniu śrubek, montowaniu telewizorów i wędzeniu dobrej szynki — głównie jednak realizujemy pomysły innych i wykonujemy proste prace, a za mało kreujemy własnych zaawansowanych produktów. Taki model rozwoju oznacza, że zamiast się rozwijać, będziemy stać w miejscu. Pensje w Polsce zawsze będą niskie i proces doganiania krajów zachodnich pod względem zamożności obywateli będzie z każdym rokiem spowalniał.
Ugrzęźniemy w tzw. pułapce średniego dochodu, czyli nigdy nie wybijemy się ponad status gospodarczego średniaka. Ekonomiści już od wielu lat alarmują, że Polska musi przebudować swój model gospodarczy.Musimy więcej pracować głową, a mniej rękami, wówczas wartość dodana wytwarzana przez polskie firmy będzie wyższa, a to pozwoli podnosić wynagrodzenia i zwiększać zamożność społeczeństwa.
Niestety, to trudne zadanie — dotychczasowe próby takiego przemodelowania gospodarki kończyły się niepowodzeniem. Choć właśnie na pobudzenie innowacyjności przeznaczyliśmy w latach 2007-13 — ostrożnie licząc — około 35 mld zł (8,3 mld zł) z funduszy unijnych, trudno powiedzieć, by polska gospodarka weszła dzięki temu w nową erę. Liczba wniosków patentowych w ostatnich latach nieco wzrosła, ale to za mało, by można było mówić, że wydostaliśmy się z pułapki niskich kosztów pracy.