Wczorajszy komentarz na temat stosunków unijnych zatytułowałem „Miękkich nie poważają”. I nadal podtrzymuję tę tezę, chociaż wypadałoby ją uzupełnić — otóż twardość musi być elastyczna, bo inaczej się kruszy.
Wczoraj mieliśmy dwa przykłady różnego rozegrania spornych kwestii, w których Polska pozostawała osamotniona. W debacie nad budżetem Unii Europejskiej na rok 2006 obstawaliśmy za zwiększeniem wydatków do poziomu 1,05 proc. dochodu narodowego brutto, czyli zgodnie ze stanowiskiem Parlamentu Europejskiego. No tak, ale pieniądze wykładają rządy — i stanęło na brytyjskiej propozycji 1,01. Te cztery setne mają swoją wartość, ale nie aż taką, by za nie w pojedynkę z honorem lec. Wycofaliśmy się we właściwym momencie, o co zadbał doświadczony negocjator Jarosław Pietras.
W innym sporze Polska została jednak wpuszczona w niezłe maliny, a dokładniej w cukier. Debiutujący w Brukseli minister rolnictwa Krzysztof Jurgiel ustawił za wysoko poprzeczkę, nie zorientował się, że inni przestali już skakać, i pozostał sam na rozbiegu. Reforma unijnego cukrownictwa obiektywnie zagraża interesom naszej branży cukrowej i należało zrobić wszystko, żeby chociaż zminimalizować jej skutki. Niestety, stało się dokładnie odwrotnie.
W tym stanie rzeczy należy z pewną rezerwą odnosić się do wczorajszej zapowiedzi premiera Kazimierza Marcinkiewicza, że nowe kraje członkowskie UE wspólnie przygotują pisemne stanowisko wobec wieloletniego planu finansowego 2007-13. Dla losów tego przedsięwzięcia lepiej byłoby, gdyby najwięksi unijni płatnicy nie odnieśli wrażenia, iż jest to inicjatywa zmontowana i zdominowana przez Polskę. Notabene od czerwca nic się nie zmieniło i klucz do budżetowego porozumienia nadal leży w ewentualnej rezygnacji Wielkiej Brytanii z jej rabatu, co Tony Blair z kolei uzależnia od redukcji wydatków na wspólną politykę rolną — i tak kółko niemożności się zamyka.
W ciągu dwóch minionych dni podróżujący do Brukseli i Londynu premier oraz niektórzy członkowie jego gabinetu zderzyli się z twardą unijną rzeczywistością. Powinni z tego wyciągnąć wnioski — kto nie opanuje sztuki uników, nadziewa się na kontrę i jest liczony.