ZAROBEK NA TP SA NIE JEST PEWNY
Analitycy bardzo ostrożnie podchodzą do wyceny Telekomunikacji Polskiej SA
BEZ PRZEBICIA: Cena debiutu Telekomunikacji Polskiej będzie na poziomie zbliżonym do ceny ustalonej na rynku pierwotnym — mówi Sergiusz Góralczyk, analityk PKO Credit Suisse. fot. Józef Lewandowski
Ledwie zakończyły się dyskusje na temat odwołania czy przesunięcia o przynajmniej pół roku oferty Telekomunikacji Polskiej SA, a już pojawiły się wątpliwości, czy zaproponowana przez rząd cena zagwarantuje inwestorom jakiekolwiek zyski.
Powodem rozważań o przesunięciu oferty TP SA była beznadziejna koniunktura na większości rynków finansowych. Nie byłoby nic dziwnego, gdyby tak się stało. Z identycznych względów przekładano oferty takich gigantów, jak France Telekom czy rosyjskiego Swiazinwestu. Grecki rząd zdecydował się zmniejszyć o 30 proc. sprzedaż akcji kompanii OTE. Sama spółka zrezygnowała z podniesienia kapitału akcyjnego w drodze emisji nowych akcji.
Zdecydowany na wszystko
Polski rząd postanowił inaczej. Zgodnie z przyjętym harmonogramem prywatyzacji TP ustalił przedział cenowy akcji. Resort skarbu zamierza sprzedać akcje narodowego operatora po cenie w granicach 14-18,5 zł za sztukę.
Zdaniem specjalistów od rynku kapitałowego, takie widełki cenowe są do zaakceptowania, ale jednocześnie nie gwarantują inwestorom, którzy zdecydują się kupić te papiery, pewnego zysku.
— Spółka jest ciekawa ze względu na swoją wielkość. Można spodziewać się popytu ze strony dużych inwestorów. Nie widać jednak, żeby biura maklerskie masowo oferowały kredyty na zakup akcji Telekomunikacji, jak to miało miejsce np. w przypadku Pekao SA. Z tego powodu dobrze będzie, jeśli zostaną sprzedane wszystkie akcje w transzy małych inwestorów — mówi Sergiusz Góralczyk, analityk PKO Credit Suisse.
Trochę optymizmu
W jaśniejszych barwach widzi ofertę Dawid Sukacz z Wood&Co.
— Minimalna cena na poziomie 14 zł świadczy o tym, że Skarb Państwa nie chce pozbyć się akcji za wszelką cenę, z kolei 18,5 zł za akcję też nie odstrasza. Zysk zależeć będzie od koniunktury giełdowej oraz ostatecznej ceny akcji TP SA. Moim zdaniem, kupując akcje po cenie z dolnej granicy widełek inwestorzy na pewno zarobią. Jeśli cena ustalona zostanie w górnych granicach, o ekstrazyski będzie trudno. Sądzę, że im bliżej końca października, zainteresowanie będzie rosło, a biura maklerskie wystąpią z ofertą zakupu akcji na kredyt — uważa Dawid Sukacz.
Zależy od obcych
— Na pewno nie jest to super okazja. O tym, czy inwestorzy cokolwiek zarobią, zadecyduje popyt ze strony inwestorów zagranicznych — mówi ostrożnie Andrzej Kosiński, doradca inwestycyjny BM Banku Staropolskiego.
Jego zdaniem, w przypadku braku zainteresowanie z tej strony, trudno będzie inwestorom krajowym uzyskać satysfakcjonującą stopę zwrotu.
— Sytuacja na giełdzie na pewno nie sprzyja plasowaniu akcji. Jednak do tej pory wszystkie duże oferty dawały nieźle zarobić. Z tego powodu można oczekiwać, że mimo niekorzystnej atmosfery inwestorzy przystąpią do zakupu tych akcji. Ponadto przy okazji dużych ofert wyłoniła się pewna grupa inwestorów kupujących akcje na rynku pierwotnym, tylko po to, by potem szybko je odsprzedać na rynku wtórnym. Na co dzień nie są oni obecni na giełdzie i dekoniunktura ich nie dotyczy, mogą więc powtórzyć swoje wcześniejsze działania — uważa Sergiusz Góralczyk.
Kiepski proszek do prania
Tym, co najbardziej rozczarowuje finansistów, jest kampania reklamująca sprzedaż akcji Telekomunikacji.
— Ta część reklamy telewizyjnej, która prezentuje samą firmę jest, moim zdaniem, bardzo dobra. Ale promocja samej oferty jest bardzo słaba. Atuty firmy nie zostały w niej podkreślone — mówi Andrzej Kosiński.
— Spółka miała trudne zadanie, bo Polakom TP SA kojarzy się głównie z wysokimi rachunkami i licznymi reklamacjami. Dobre w tej reklamie jest przynajmniej to, że przedsiębiorstwo informuje o swoich potrzebach — broni pomysłu Dawid Sukacz.