Jednak od pierwszej chwili do dzisiaj oczywistością była i jest uprzywilejowana rola założycieli, czyli Francji i Niemiec (w 1951 r. była to Niemiecka Republika Federalna). Bez względu na wzrastającą liczbę członków UE, hegemonia obu liderów zaznacza się zwłaszcza w sytuacjach kryzysowych. Między innymi podczas natarcia migrantów na granicę Polski/UE z Białorusią, gdy satrapom z Moskwy i Mińska zależy na kontaktach tylko z Berlinem i Paryżem, a nie z żadną tam Brukselą, nie mówiąc już o Warszawie.
Naturalnie istnieją obszary, w których interesy unijnych potentatów się rozjeżdżają. Od kilku lat biegunowa rozbieżność zdań rządów oraz – co bardzo ważne – społeczeństw Niemiec i Francji dotyczy energetyki jądrowej. To okoliczność istotna dla wyboru strategicznego partnera polskiego programu budowy elektrowni atomowych. Realnie wchodzi w grę technologia – wątkiem powiązanym są naturalnie ogromne pieniądze – amerykańska lub francuska. Tylko teoretycznie na stole znajduje się również koreańska. Naturalne jest pytanie, czy Polska jak zawsze przy tak ogromnych, strategicznych kontraktach postawi na Wielkiego Brata zza Atlantyku, czy może wreszcie na Francję. Dotychczas różne polskie rządy, od lewa do prawa, wybierały USA. Pierwszą taką grubą decyzję podjął… ostatni PRL-owski rząd Mieczysława Rakowskiego, który zakupił dla LOT-u do połączeń atlantyckich maszyny Boeinga. Później w ślad za większymi B-767 sprowadzone zostały mniejsze B-737, wtedy Airbus nie miał żadnych szans. Podobnie wielki wyścig myśliwców wielozadaniowych wygrał F-16, a nie francuski Mirage, o czym zdecydował rząd SLD. Tylko raz, w epoce PO, już lądowały w ogródku francuskie śmigłowce Caracal, ale zostały odpędzone przez PiS. Przedłużenie przez obecny rząd linii zakupowej samolotów bojowych o maszyny F-35 było normalnością, natomiast wielkim zaskoczeniem stał się zakup również amerykańskich czołgów Abrams, których nie mają armie europejskich państw NATO.
Zmiana doktryny i zakupienie reaktorów dla elektrowni jądrowych we Francji miałoby dwie zalety. Od pół wieku tamtejsze rządy konsekwentnie stawiają na atom i obecnie we francuskim miksie energia z tego źródła stanowi już 75 proc. Doświadczeniem Francuzi przebijają zatem Amerykanów, nie mówiąc już Koreańczykach. Ważny jest także drugi wątek, otóż UE do tej pory nie uznała energetyki jądrowej za zieloną. Pod mocno naciąganym hasłem troski o środowisko Niemcy zrezygnowali z elektrowni atomowych na rzecz… gazowych oraz źródeł odnawialnych. Konieczna jest zatem decyzja polityczna. Jeśli atom objęty zostanie Europejskim Zielonym Ładem, to pójdą za tym unijne pieniądze i dzięki efektowi skali obniżą się koszty pojedynczych elektrowni. Wśród dziesiątki państw lobbujących za zazielenieniem jądra atomu znajduje się czwórka wyszehradzka, czwórka z kierunku bałkańskiego oraz Finlandia, zaś naturalnym przewodnikiem grupy jest oczywiście Francja. Poza Niemcami, za wygaszeniem siłowni jądrowych i niebudowaniem nowych silnie opowiadają się m.in. Austria i Dania.
Komisja Europejska dojrzewa do kompromisu, czyli uznania energetyki atomowej za nieemisyjną technologię przejściową. Nie wiadomo, jak długo owa przejściowość miałaby trwać, realnie kilkadziesiąt lat. Patronką zielonego sukcesu atomowego będzie Francja. Absolutnie to jednak nie oznacza, że rząd PiS – jeżeli będzie jeszcze decydentem – z wdzięczności za przełamanie oporu Niemiec wybierze technologię francuską…
