Im więcej źródeł gazu tym lepiej. Jednak sama dywersyfikacja nie wystarczy, ważna jest też kalkulacja biznesowa — ktoś musi przecież dodatkowy gaz kupić.
Gdy porusza się tematykę bezpieczeństwa energetycznego Polski, pojawia się wiele koncepcji. Wszystkie najczęściej rozbijają się o jeden problem — są dobre w teorii, jednak rzeczywistość nie zawsze pozwala na ich zrealizowanie.
Wszyscy eksperci są raczej zgodni co do jednego — bezpieczeństwo energetyczne Polski nie jest obecnie w żaden drastyczny sposób zagrożone.
Ropy wystarczy
Szczególnie jeśli chodzi o dostawy ropy, nie mamy większych powodów do zmartwień.
— Na szczęście mamy Bałtyk i nawet gdyby Rosjanie przykręcili nam kurki z ropą, to możemy ją sprowadzić drogą morską — uważa Robert Gwiazdowski z Centrum im. Adama Smitha.
Znacznie mniej komfortowa jest sytuacja w przypadku gazu.
— O dostwach gazu należy myśleć w kategoriach długofalowych — podkreśla Stanisław Niedbalec, wiceprezes PGNiG.
A wielkie inwestycje w tej branży, dotyczące zarówno nowych rurociągów transportujących gaz czy budowy kolejnych magazynów, ciągną się latami.
— Ostatni kryzys rosyjsko-ukraiński i mroźna zima pokazały, że w takich chwilach zapasy w magazynach okazują się niewystarczające — przypomina profesor Jan Pop-czyk z Politechniki Śląskiej.
Podaje on kilka pomysłów, do których przymierzają się kolejne rządy. Część z nich wciąż wydaje się mieć szanse na realizację. W razie ich powodzenia, wzrastający popyt na gaz na krajowym rynku można by uzupełniać z alternatywnych źródeł, a udział importu tego surowca z Rosji mógłby spaść nawet poniżej 35 proc. W zeszłym roku było to ponad 40 proc.
Statkiem...
Na pierwszy plan wysuwa się tu propozycja bezskutecznie lansowana od kilku lat — budowa morskiego terminalu LNG (liquid natural gas), czyli skroplonego gazu ziemnego, nad którego projektem pracuje obecnie PGNiG. Daje to możliwość elastyczności przy wyborze dostawcy surowca. Ostatnio premier Kazimierz Marcinkiewicz zapewnił, że już wkrótce ruszą pierwsze przymiarki do wykorzystania tego sposobu dywersyfikacji dostaw gazu do Polski. Przy tym projekcie można by zagospodarować np. wolne terminale gdańskiego Naftoportu, kontrolowanego przez PERN. Zdolności przeładunkowe Naftoportu Jan Popczyk ocenia na ponad 1,3 mld m sześc. gazu rocznie, czyli około 10 proc. zużycia krajowego.
— Obecnie rozważamy również alternatywny pomysł sprowadzania gazu gazociągiem podmorskim. Są to inwestycje długotrwałe i kosztowne ale w znaczący sposób wpływające na zróżnicowanie dostaw gazu do Polski — zaznacza Stanisław Niedbalec.
Budowa terminalu wymagałaby inwestycji nie tylko w infrastrukturę portową, ale także w statki do transportu LNG. Koszt jednostki do przewozu skroplonego gazu to około 180 mln USD.
— W przypadku ropy mamy już gotową infrastrukturę portową — przypomina Robert Gwiazdowski.
Podobne inwestycje planują Niemcy. W Wilhelmshaven nasi zachodni sąsiedzi zamierzają wydać nawet 600 mln USD na powstający terminal LNG, który będzie mógł przyjąć 10 mld m sześc. surowca rocznie.
— To dbanie o dywersyfikację i myślenie przyszłościowe, czyli o tym, że tamtejsze zapotrzebowanie na gaz ciągle rośnie — uważa prof. Jan Popczyk.
...raczej nie rurą
Bardzo niepewne wydają się projekty oparte na współpracy kilku krajów i forowane z tej okazji koncepcje budowy międzynarodowych gazociągów. Norweskie koncerny nie są już tak zainteresowane partycypowaniem w budowie gazociągu pod dnem Bałtyku. Nabucco, czyli plan dotyczący sprowadzenia gazu z Iranu poprzez Turcję do Europy też jest mało realny.
— Żeby myśleć o zaangażowaniu się w ten gazociąg, trzeba najpierw przeanalizować koszty, popyt na gaz wśród odbiorców oraz określić ryzyko polityczne w krajach, przez które miałby biec gazociąg — wylicza przeszkody wiceprezes PGNiG.
Kolejną koncepcją, o której wciąż mówi się tylko w teorii, jest gazociąg Sarmatia, czyli projekt sprowadzania środkowoazjatyckiego gazu przez Ukrainę i Rosję. Trudno jednak wyobrazić sobie, żeby to ostatnie państwo zgodziło się na konkurencyjny gazociąg przebiegający przez jego terytorium.
— Warto choć dyskutować o tych projektach, by w ten sposób pokazać, że nie czekamy z założonymi rękami, że szukamy sojuszników, których łączy podobny cel, czyli większe uniezależnienie od dostaw surowca z Rosji. Można pomyśleć o tym, żeby dostosować rurociąg jamalski na odcinku polsko-niemieckim do przesyłu rewersyjnego — przekonuje profesor Jan Popczyk.
— Realne jest za to zwiększenie krajowego wydobycia — dodaje.
Podziemny potencjał
Polskie Górnictwo Naftowe i Gazownictwo ma zbadane i udokumentowane złoża zawierające 110 mld sześc. gazu, przy rocznym wydobyciu na poziomie 4,3 mld.
— W krótkim czasie planujemy zwiększyć wydobycie. Do 2008 r. chcemy wydobywać 5,5 mld m sześc. gazu rocznie, w przeliczeniu na gaz wysokometanowy — szacuje Stanisław Niedbalec.
Długoletnie plany PGNiG zakładają wydanie na inwestycje prawie 8,7 mld zł do 2008 r. Te środki giełdowa spółka chce przeznaczyć na zwiększenie wydobycia i poszukiwanie nowych złóż.
W tym roku pieniądze pójdą m.in. na rozbudowę magazynu w Wierzchowicach, Mogilnie oraz w instalacje do odazotowania w Grodzisku. Jednak, jak podkreślają eksperci, wraz ze zwiększeniem wydobycia i rozbudową magazynów musi iść poszukiwanie nowych rynków zbytu dla gazu.
— Ważne jest też zwiększenie pojemności magazynowych, tak by w okresach letnich można było magazynować wydobyty surowiec—mówi Stanisław Niedbalec.
Jak dodaje, specyfiką polskiego klimatu jest 3-4-krotnie większe zużycie gazu w okresie zimy niż latem. Dlatego nowe magazyny mają sens, bo wtedy dystrybutor gazu jest mniej zależny od nagłego zmniejszenia dostaw ze Wschodu.
— Szansą byłby rozwój elektroenergetyki gazowej, która już teraz chętnie kupuje nawet gaz gorszej jakości, czyli zaazotowany. Tam mógłby trafić surowiec z nowych polskich źródeł, jednak na razie jest to margines — podkreśla prof. Jan Popczyk.
Jak przekonuje, w taki sposób wykorzystuje się z powodzeniem gaz w niektórych krajach UE.
Podpis: Karol Jedliński