Zielony prąd wciąż na cenzurowanym

Mirosław KonkelMirosław Konkel
opublikowano: 2014-08-08 00:00

Energetyka: Koszty produkcji energii z węgla i ze źródeł odnawialnych są zbliżone. Skąd więc sceptycyzm wobec OZE?

Tradycyjni dostawcy prądu tracą rentowność. Powody są dwa. Po pierwsze, elektryczność to produkt niedający się składować, przez co trudno pogodzić podaż z popytem. Po drugie, pod hasłem walki z ociepleniem klimatu rządy wspierają energetykę odnawialną — oto główny wniosek z raportu firmy Euler Hermes dotyczącego rynku energii w UE. Tymczasem polskie realia są inne, a niekiedy wręcz biegną w poprzek unijnych tendencji.

Współspalanie to zły pomysł

Najważniejsza różnica: na rodzimym rynku notujemy raczej niedobór, a nie nadprodukcję energii. Z tego powodu bardziej powinniśmy się obawiać o bezpieczeństwo i niezależność energetyczną niż np. Niemcy.

— Nadzieją są nowe, spektakularne inwestycje w moce wytwórcze. Na razie produkcja energii skoncentrowana jest jednak głównie w południowej Polsce, stąd duże znaczenie ma stan sieci przesyłowych, a te wymagają równie dużych nakładów — podkreśla Tomasz Starus, członek zarządu Euler Hermesa. Inny niż na zachodzie Europy jest też system wsparcia energii odnawialnej w Polsce.

— Do tej pory świadectwa OZE służyły głównie dużym, przemysłowym producentom, a nie tworzeniu rozproszonej i zróżnicowanej ich sieci. Najgorsze jest jednak coś innego: dominujący — obok dużych elektrowni wodnych — system współspalania węgla z biomasą opiera się nie tyle na wykorzystaniu krajowych surowców roślinnych, ile na sprowadzaniu ich z zagranicy.

Przykładem mogą być odpady kokosowe z Azji — wskazuje Tomasz Starus. Zdaniem Anny Ogniewskiej, koordynatorki kampanii „Klimat i energia” w Fundacji Greenpeace Polska, promowane przez polski rząd współspalanie niewiele ma wspólnego z ekologią.

— Importujemy biomasę z 50 krajów, również tych oddalonych o tysiące kilometrów od Polski. Surowiec z Argentyny już w okolicach Nowego Jorku przestaje być zielony, bo transport powoduje zanieczyszczenie środowiska. Druga sprawa: do kotłów węglowych trafia zaledwie około 75-10 proc. odpadów organicznych, np. z produkcji rolnej czy leśnictwa, reszta to węgiel — wskazuje Anna Ogniewska. Technologia współspalania nie przynosi nam również korzyści ekonomicznych. Ani nie powstają dzięki niej nowe moce wytwórcze.

— Bilans wymiany handlowej w sektorze surowców energetycznych jest dla nas coraz bardziej niekorzystny. Nie zyskują też krajowi dostawcy surowca, zwłaszcza rolnicy, choć w biomasie upatrywali często nadzieję dla swoich gospodarstw — zaznacza przedstawicielka Greenpeace Polska. Według ekspertki, przyszłością naszej energetyki i szansą na prawdziwą niezależność jest OZE. Podobnego zdania jest aż 90 proc. Polaków ankietowanych przez jej organizację. Nie może więc zrozumieć, dlaczego za produkcję energii rodzimy prosument — czyli indywidualny inwestor, który jest zarówno konsumentem, jak i producentem prądu — dostaje zaledwie 80 proc. ceny w hurcie.

— Inne kraje widzą w OZE szansę na uniezależnienie się od importu surowców energetycznych spoza UE. Polska w tej dziedzinie robi tylko to, do czego zmusiła nas Unia, a premier Donald Tusk poczytuje to sobie za zasługę. Pewnego razu powiedział, że wsparcie dla energii odnawialnej może być zabójcze dla naszej gospodarki, a innym razem — że rząd, nie spiesząc się z przyjęciem ustawy o OZE, uratował miliardy złotych dla polskich rodzin. Są to stwierdzenia mijające się z prawdą i krzywdzące dla całego sektora oraz obywateli, którzy chcieliby inwestować w źródła odnawialne — uważa Anna Ogniewska.

OZE jednak się opłaca

Premierowi z pewnością przypadł do gustu raport opublikowany niedawno przez Międzynarodowe Stowarzyszenie Producentów Ropy i Gazu Ziemnego (OGP), wedle którego przemysł ropy naftowej i gazu ziemnego przynosi rządom w Europie setki miliardów euro przychodów rocznie, a dotowana energia odnawialna, zwłaszcza słoneczna — straty.

Pogląd, że tradycyjna energetyka wykorzystująca surowce kopalne jest korzystniejsza od OZE, nie znajduje odzwierciedlenia w faktach — odpowiadają ekolodzy.

— W ostatnim ćwierćwieczu dopłaciliśmy ponad 1,6 bln zł na wsparcie dla energetyki węglowej. Do produkcji prądu z węgla dołożyliśmy 170 400 mln zł. Ekonomiści obliczyli także koszty zewnętrzne, jakie w tym czasie poniosłospołeczeństwo w wyniku emisji zanieczyszczeń ze spalania tego surowca. Szacuje się je na około 1,5 bln zł — mówi Anna Ogniewska.

Natomiast Maciej Bukowski, prezes Warszawskiego Instytutu Studiów Ekonomicznych, dodaje, że szybki postęp technologiczny w dziedzinie OZE z roku na rok obniża koszty jednostkowe poszczególnych urządzeń produkujących energię ze źródeł odnawialnych, zmniejszając tym samym minimalną skalę wsparcia.

— Rzeczywiste koszty produkcji energii z węgla i ze źródeł odnawialnych są dziś zbliżone, a w przyszłości będą spadać w podobnym tempie. Zatem sceptycyzm wobec OZE traci rację bytu — twierdzi Maciej Bukowski.