Czy była pani przekonana, że da się żyć z fotografowania?
Pomyślałam, że skoro konkurencja się utrzymuje, to i ja spróbuję. Zawalczę. Teraz albo nigdy. Praca w korporacji nauczyła mnie poruszania się po rynkach i ich oceny. Sukces nie rodzi się z posiadania sprzętu i umiejętności jego obsługi. Trzeba wiele pracy artystycznej i marketingowej, dotarcia do klienta, skonstruowania dobrej oferty, sposobów na jakość… Zawsze miałam albumy pełne zdjęć. Podkreślam to, bo nie nagrywam prac tylko na nośnik. Zawsze je wywołuję. Zdjęcia na papierze ogląda się z większym sentymentem.
Musiała pani zainwestować. Ile to kosztowało?
Początkowy wydatek na aparat, obiektywy, dobre programy do postprodukcji, komputer, monitor, wyposażenie małego studia, akcesoria, materiały reklamowe to koszty rzędu 50 tys. zł. Ale lista potrzeb stale rośnie. Tak jest z każdą rozwijającą się firmą… i pasją. Do tego dochodzą koszty samorozwoju, szkoleń, warsztatów.
Jeszcze koszty psychiczne! Czy konsultowała pani swoją decyzję z mężem?
To było jak z miłością, kiedy nie liczy się zysków i strat, ale oczywiście zrobiłam racjonalny biznesplan. Dwa dni po spakowania pudła i odejściu z firmy jechałam autem pewna siebie, odważna, spokojna i powiedziałam do męża: „A jeśli zainwestowałabym teraz w siebie i zrobiła coś samodzielnie?”. Uśmiechnął się i byłam pewna, że mam zielone światło, by postawić wszystko na jedną kartę. Zainwestowałam całą odprawę i jestem z tego dumna.
Dlaczego najchętniej fotografuje pani dzieci?
Bo wtedy czuję, że nie mam żadnej maski. To dla mnie ważna zmiana. Dojrzałam do wartości, o której wcześniej nie myślałam. Teraz moje życie jest w moich rękach, choć nauczenie się gospodarowania czasem, połączenie nowego życia zawodowego z rodzinnym zajęło mi prawie rok. Na początku był chaos… Fotografia dziecięca była pierwszym automatycznym wyborem. Będąc w branży, czytam potrzeby rynku, staram się na nie reagować. Poszerzenie oferty o fotografię biznesową, wizerunkową wynika z popytu.
Czy może już pani obwieścić sukces firmy?
Po pierwsze: za wcześnie na ocenę pracy w kategoriach sukcesu, po drugie — nie mnie to oceniać. Zainteresowanie, liczba zleceń, oceny i powroty klientów, rozpoznawalność marki są dla mnie zaskoczeniem i pozwalają na pierwsze nieśmiałe wnioski, że było warto. &