Kiedy słucham i czytam to, co mówi się o sprawie przekazania zysku NBP do budżetu państwa to myślę, że albo sezon ogórkowy mamy w pełni albo, że zanikła umiejętność czytania. Nawiasem mówiąc ona rzeczywiście zanika, co widać po statystykach (ponad 60 procent Polaków nie czyta w ciągu roku ani jednej książki). Miałem nadzieję, że politycy i dziennikarze są w tej pozytywnej mniejszości. Zaczynam mieć jednak wątpliwości.
Spójrzmy na temat zysku NBP tak jak go widzi analityk. Załatwmy wpierw tę łatwiejszą część problemu. W Polsce i w całej Unii Europejskiej niezależność banku centralnego jest jednym z filarów, na którym budowany jest system. W Polsce bank znalazł się nawet w Konstytucji RP. W artykule 227 nie ma jednak mowy o niezależności. Opisany jest sposób wybierania i długość trwania kadencji prezesa NBP i Rady Polityki Pieniężnej, ale ustęp 8 tego artykułu mówi, że „organizację i zasady działania Narodowego Banku Polskiego oraz szczegółowe zasady powoływania i odwoływania jego organów określa ustawa". Ta ustawa to oczywiście Ustawa o Narodowym Banku Polski.
Tak więc można spowodować (przez zmianę ustawy), że NBP będzie mniej lub bardzie zależny od innego organu (prezydenta, sejmu, rządu). Nie jestem wcale przekonany, że absolutna niezależność banku to rzecz pożądana, ale uważam, że po pierwsze prawa są po to, żeby ich przestrzegać, a po drugie każda próba podważenia niezależności NBP spotka się z ostrą reprymendą Europejskiego Banku Centralnego i Komisji Europejskiej. Zapomnijmy więc o możliwości zmiany ustawy w celu przejęcia zysku NBP. To typowy, letni ogórek.
Przejdźmy do zysku NBP i możliwości jego przejęcia przez budżet. Chyba już wszyscy wiedzą, że Ustawa o NBP w artykułach 62 i 69 mówi wyraźnie: zysk NBP jest przekazywany do budżetu państwa po odpisaniu na fundusz rezerwowy pięciu procent jego wartości. Inaczej mówiąc: bez żadnej łaski 95 procent zysku NBP trafia do budżetu państwa. O co wiec kruszy się tak bardzo kopie? Słyszę od czasu do czasu, że nie chodzi o rezerwę rewaluacyjną, o której częściowe przekazanie do budżetu wnioskowali zarówno wicepremier Grzegorz Kołodko (w 2003 roku) jak i wicepremier Andrzej Lepper. Jeśli podejdzie się do tego twierdzenia dosłownie to jest rzeczywiście prawda. Wielkość rezerwy rewaluacyjnej przekroczyła w 2004 roku 29 mld złotych, ale w 2006 roku już jej nie było. Umocnienie złotego obniżyło wartość (wyrażoną w złotych) rezerw walutowych NBP, w związku z tym bank w bilansie wykorzystywał do końca rezerwę rewaluacyjnej (nie musiał notować olbrzymich strat).
Jednak artykuł 65 Ustawy o NBP mówi, że bank „tworzy rezerwę na pokrycie ryzyka zmian kursu złotego do walut obcych", a „zasady tworzenia i rozwiązywania tej rezerwy określa Rada (Polityki Pieniężnej)". Rzeczywiście 19 grudnia 2006 r. Rada Polityki Pieniężnej podjęła odpowiednią uchwałę. Jeśli mówimy o części zysku NBP, którą można przekazać do budżetu państwa to de facto mówimy tylko o tej właśnie rezerwie, bo zasady rachunkowości NBP powinny odpowiadać standardom stosowanym w Europejskim Systemie Banków Centralnych (art. 67). Inaczej mówiąc nie są u nas ustalane. Oczywiście zasady można zmienić, ale chciałbym zobaczyć takiego bohatera, który przekonałby 10 członków RPP (w tym dziewięciu profesorów) do zmiany przyjętej w 2006 roku uchwały. Załóżmy jednak, że ktoś taki by się znalazł to jaki byłby wynik? Analitycy walutowi wiedzą, że z chwilą wejścia do ERM-2 lokalne waluty wzmacniają się i to bardzo szybko. Nie mówimy o kursach usztywnionych, a tylko o tych mogących się wahać o +/- 15 proc. Dlaczego tak się dzieje to już zupełnie inna historia.
Do czego może doprowadzić umocnienie złotego widzieliśmy w 2007 roku, kiedy to NBP miał ponad 12 mld złotych straty. Zakładam, że rząd zrobi wszystko, żeby w 2010 roku wprowadzić Polskę do ERM-2 (nie trzeba wtedy jeszcze spełniać warunków z traktatu z Maastricht). Złoty będzie się umacniał, a przy ponad 45 mld euro posiadanych rezerw walutowych to umocnienie będzie bardzo dużo NBP kosztowało. Nie jest to proste przeliczenie typu: umocnienie kursu w stosunku do euro o jeden złoty to 45 mld złotych straty, ale mówimy jednak o grubych miliardach. Pozbawiony odpowiednich rezerw NBP wykazywałby straty. Co prawda artykuł 58 Ustawy mówi, że nie można ogłosić upadłości NBP, ale coś z tym stratami należałoby zrobić. Czyżby trzeba było dodrukować pieniądze, żeby je pokryć? To naprawdę tylko pytanie - nigdzie nie znalazłem na nie odpowiedzi. Gdyby tak było to może lepiej już teraz je dodrukować i zapomnieć o walce o zysk NBP? Gdyby ktoś miał wątpliwości: ostatnie zdanie to oczywiście jest żart.
Zapraszam na zaprzyjaźniony ze mną portal: http://studioopinii.pl/
