A jednak się kręci!

Jacek Konikowski
opublikowano: 2004-06-25 00:00

To nie będzie historia z happy endem. Bohater? Niewielka firma z Gdańska, która dlatego pozostała niewielka, bo fiskus zagiął na nią parol.

Ryszard Banach ustawia na stole 46 pękatych segregatorów: bilans zmagań z III Urzędem Skarbowym w Gdańsku.

— To segregatory pełne żalu — mówi podniośle, z goryczą.

W nich tkwi cała historia zmagań Amberfilmu z fiskusem. A w tym żółtym — ponad 40 błędnych decyzji III US, które uchyliła izba skarbowa lub Naczelny Sąd Administracyjny. W dokumentach skupił ich więcej, ale te akurat przypadki są kwintesencją urzędniczego nieprofesjonalizmu — a może zajadłości. Jak to możliwe, by jeden organ skarbowy w ciągu 6 lat (1996-2002) wydał aż tyle chybionych decyzji wobec jednego podatnika?!

Z okien gabinetu szefa Amberfilmu w Gdańsku Wrzeszczu widać Pomnik Stoczniowców. Ludzie mówią żartobliwie o Banachu: „Człowiek z żelaza”. Konsekwentny, wytrwały... Tylko swojemu uporowi zawdzięcza, że jego firma jeszcze dycha.

Oszczędzam, bo inwestuję!

Ryszard Banach nie zaczynał od zera. Wiele lat był dziennikarzem w Gdańskim Ośrodku Telewizyjnym, przygotowywał programy edukacyjno-ekonomiczne. Kiedy przed 11 laty zakładał Amberfilm, miał i wiedzę, i doświadczenie. Pieniądze odłożone z dziennikarskiej pensji (wcale niemałej w telewizji publicznej) posłużyły na zakup dwóch profesjonalnych kamer i stołu montażowego. Wynajął pomieszczenia, zatrudnił dwie osoby i zaczął — nareszcie — na swoim. Mógł wreszcie na planie powiedzieć: „Panowie, kręcimy!”.

— W Amberfilmie przez 9 pierwszych lat nie miałem ani tygodnia wakacji. Trzeba było pracować po 10-12 godzin, nierzadko 7 dni w tygodniu. Nie, nie obijałem się... — wspomina Banach.

Wszystko, co Amberfilm zarobił, wracało do firmy — na nowy sprzęt, na nowe realizacje. Wszystko inne — musiało poczekać.

— I mieszkanie musiało poczekać, choć żona utyskiwała, że w starym nam za ciasno. Mieliśmy przecież dwójkę dzieci — dodaje Banach.

Żona nie mogła zrozumieć tych drakońskich wyrzeczeń. Coraz mniej się rozumieli... Po pewnym czasie odeszła.

Pan producent filmowy jeździł na plan zdezelowanym fiatem ritmo, który służył też ekipie filmowej za „samochód służbowy”. Gdy coraz częściej zawodził, zamienił go na niewiele młodszego forda scorpio. No to był już luksus...

— Gdy ekipa jechała na zdjęcia, po prostu zostawałem bez samochodu — śmieje się Banach.

Jedyną „ekstrawagancją”, na jaką sobie pozwolił, był budynek w Gdańsku Wrzeszczu, obecna siedziba firmy, bo...

— Nieustanne wynajmowanie pomieszczeń doprowadzało mnie do pasji! Bez przerwy trzeba je było adaptować na potrzeby produkcji filmowej, co wiele kosztowało. Własna siedziba była konieczna. Urządziliśmy w niej wreszcie profesjonalne studio i montażownię — mówi Banach.

W 1994 roku, wraz z Andrzejem Fidykiem nakręcił dla BBC film o karnawale w Rio de Janeiro. To była pierwsza duża produkcja raczkującego wówczas Amberfilmu.

— I spore przedsięwzięcie, bo zdjęcia robiliśmy w dwie ekipy. Mnóstwo problemów logistycznych... Na miejscu trzeba było załatwiać dokumentację reżyserską, do tego zdjęcia lotnicze... Słowem: roboty huk! Ale efekt zaskoczył nawet ludzi w BBC. Jaka to była satysfakcja! — cieszy się Banach.

Dla TVP1 nakręcił kilkanaście filmów edukacyjnych, w tym znaną serię popularnonaukową „Laboratorium” czy cykl programów o problematyce rolnej i ekologicznej „Magazyn Notowań”.

Gdy kilka lat później strumień zamówień od telewizji publicznej drastycznie ograniczono, a i ceny za robotę też znacznie spadły, Amberfilm zaczął odchodzić od produkcji filmowej; nowym polem aktywności stała się reklama i public relation. Dziś to jedyny dom mediowy na Wybrzeżu. Wśród najważniejszych klientów są: Grupa Lotos, SM Maćkowy, Centrostal, Żegluga Gdańska, Volvo Polska.

Amberfilm z roku na rok miał się coraz lepiej. Przychody firmy sięgały już 9 mln zł.

— Wyrzeczenia osładzała nadzieja, że nie pójdą na marne. Wiedziałem, że jest szansa — i to dawało mi energię — mówi Banach.

Sąd rozstrzyga

Kłopoty zaczęły się w 1995 roku, gdy Amberfilm wygrał w NSA sprawę przeciwko III Urzędowi Skarbowemu w Gdańsku. Poszło o zwrot wadliwie naliczonego podatku — za sprowadzone rok wcześniej magnetowid i kamery. Urząd celny omyłkowo sklasyfikował te urządzenia, przez co naliczył za wysoki podatek VAT i akcyzę. Wygrana przed NSA oznaczała, że urząd skarbowy musi zwrócić firmie nadpłacone podatki (30 tys. zł) i — dodatkowo — 20 tys. zł odsetek.

Fiskus — i owszem — podatek zwrócił, ale o odsetkach „zapomniał”. A do firmy — znacznie częściej niż zwykle — zaczęły zaglądać kontrole skarbowe. Niekiedy pojawiały się jedna po drugiej i sprawdzanie ciągnęło się tygodniami. Bywało, że w Amberfilmie przebywały jednocześnie dwie: z III Urzędu Skarbowego i z Urzędu Kontroli Skarbowej.

— Kontrolerzy badali wszystko. W drobiazgowości przypominali archeologów, którzy pędzelkiem odsłaniają ruiny miasta w poszukiwaniu ukrytego w nim skarbu, o którym słyszeli z legend — wspomina Banach.

Czy to przypadek, że po przegranej sprawie fiskus nagle zaczął tak intensywnie interesować się podatnikiem? Może to zbieg okoliczności, a może urząd skarbowy chciał dać nauczkę podatnikowi za to, że ten bronił swoich praw i — co gorsza — wygrał.

— Wcześniej też były kontrole, ale przecież nie tak często jak po NSA — wspomina Banach.

Liczba kontroli była wprost proporcjonalna do liczby decyzji nieprzychylnych Amberowi. A tych z czasem było już tak wiele, że Banach — miast myśleć o rozwoju firmy — zajął się obsługą urzędów skarbowych.

— Na początku korzystałem z rad adwokatów i doradców podatkowych. Gdy kasa firmy zaczynała świecić pustkami, musiałem te sprawy przejąć. Nie znałem prawa podatkowego, nie przywiązywałem wagi do terminów odwołań albo bagatelizowałem drobne formalności, sądząc, że skoro jestem czysty, sprawy „jakoś się ułożą” — opowiada Banach.

Naiwność sporo go kosztowała. Wiele decyzji urzędu skarbowego zdążyło się bowiem uprawomocnić. Wkrótce Amberfilm dosięgły pierwsze postępowania karnoskarbowe; ponieważ Banach nie przyznawał się do zarzutów wysuwanych przez fiskusa, sprawy trafiały do sądu.

— Ciągnęły się latami, głównie z powodu postawy urzędników fiskusa. Sąd wzywał na świadka przedstawiciela III US, ten nie przychodził, sąd odraczał sprawę o 3 miesiące. Co mnie dziwiło — i dziwi do dziś — to bezsilność sądu wobec urzędu skarbowego: nie potrafił wyegzekwować obecności strony skarżącej na rozprawie. A ja musiałem być na każdej rozprawie i ciągnąłem ze sobą świadków, którzy odchodzili nieprzesłuchani. I tak w kółko... — mówi Banach.

Konto? Jest zajęte!

Mimo że sąd uchylił większość decyzji III US, na efekty — zwrot pieniędzy — Amber musiał długo czekać. Banach, już terminowo i rzetelnie, wnosił odwołania od kolejnych decyzji fiskusa, które trafiały do sądu.

Co z tego, skoro wzmożone kontrole sprawiły, że III US naliczył Amberowi prawie 300 tys. zaległości podatkowych (sumę gigantyczną jak na skalę firmy, której obroty nie przekraczały wówczas 4 mln zł). To z kolei doprowadziło do zajęcia przez komornika firmowego konta i obciążenia hipoteki domu, w którym mieściły się studia Amberfilmu. Firma niemal z dnia na dzień utraciła płynność finansową.

Był rok 1998.

— Cios w plecy, bo zajęcie konta oznaczało właściwie koniec firmy. Przecież nasi klienci przelewali na nie pieniądze za swe kampanie, a zaraz musiałem zapłacić należności czy to telewizji, czy tytułom prasowym, w których miały być reklamy. Inaczej byłbym skompromitowany. Nikogo nie interesuje, dlaczego konto jest zajęte i że fiskus wcześniej czy później będzie musiał je odblokować — mówi Ryszard Banach.

Dobrze dotychczas prosperujący Amberfilm, obsługujący już Grupę Lotos, Centrostal i Żeglugę Gdańską, stanął w obliczu katastrofy. Decyzja fiskusa sprawiła, że firma figurowała w rejestrach jako „dłużnik III US”, z majątkiem „zajętym w poczet”, co — w praktyce — oznaczało powolną agonię. Żaden bank nie udzieliłby Amberowi kredytu, a pomysł Banacha, by wykorzystać dofinansowanie z funduszy strukturalnych UE, stał się zupełnie nierealny. Firma nie mogła stawać do przetargów na nowe zlecenia. Koszmar... Widmo zwolnienia z pracy większości pracowników też stawało się z dnia na dzień coraz realniejsze.

Urząd chce upadłości

— Staczaliśmy się w ekspresowym tempie... Obroty też spadały ekspresowo. Dziś wynoszą raptem 10 procent tego, co w najlepszym okresie... Ale walczyliśmy dalej. Zaskarżyliśmy decyzje III US w Gdańsku do izby skarbowej, a potem do NSA. Jak mogliśmy, tak płaciliśmy zobowiązania... Nasze prośby o wstrzymanie egzekucji należności — lub choćby rozłożenie ich na raty — pozostawały bez odpowiedzi — mówi Banach.

Sytuacja wydawała się beznadziejna. Ale czas pokazał, że może być jeszcze gorzej.

6 maja 2002 roku III US wystąpił z wnioskiem o upadłość Amberfilmu. Bezprecedensowym, bo Amberfilm starał się spłacać należności. Lidia Firuta, naczelnik III US tłumaczyła swą decyzję tym, że Ryszard Banach wyprowadzał majątek z Amberfilmu do powiązanej z nim spółki Ambermedia.

— By ratować kontrakty i nie dopuścić, by fiskus zabierał z firmowego konta pieniądze naszych klientów na zlecane nam kampanie reklamowe, musieliśmy jakoś pozbyć się bicza fiskusa. Wiele firm — chcąc „uciec” przed zbyt srogim urzędem skarbowym — zmienia miejsce prowadzenia działalności. Też to rozważaliśmy... Był pomysł, żeby się przenieść do Warszawy. Wybraliśmy inny wariant: po co zmieniać miejsce skoro można zmienić firmę? Tak powstała siostrzana spółka Ambermedia, która przejęła działalność Amberfilmu — tłumaczy Banach.

Dzięki temu nie poszedł na dno, choć długo musiał wyczerpująco tłumaczyć klientom, po co ta zmiana.

— Urząd skarbowy kierował się chyba bardziej emocjami niż racjonalnym myśleniem, wnioskując o upadłość podatnika. Bo — co prawda — prawo upadłościowe daje każdemu taką możliwość, ale nie każdemu będzie się to opłacało. W pierwszej kolejności zaspokajane są koszty upadłości, w następnej pracownicy, a dopiero na trzecim miejscu urząd skarbowy i ZUS. Mogło się więc stać i tak, że dla fiskusa by już nie starczyło. Nie jest jednak tajemnicą, że wniosek składa się nie po to, by doprowadzić podmiot do upadłości, lecz po to, by zmusić go do spłaty należności — przypomina mecenas Ryszard Gauza.

W czerwcu 2002 roku Sąd Rejonowy w Gdańsku oddalił wniosek urzędu skarbowego o upadłość Amberfilmu. Urząd jednak nie popuścił: odwołał się do sądu okręgowego, ale ten w październiku 2002 roku również przyznał rację podatnikowi.

Nieważne, że za darmo

Urząd skarbowy wziął się też za Ambermedia. Zaczął niekonwencjonalnie: od pobrania „z góry” podatku za 8 lat. W 2001 roku odmówił firmie bezpośredniego zwrotu 530 tys. zł podatku VAT. Sprawa trafiła w końcu do NSA. Wyrok jeszcze nie zapadł.

— Tymczasem odliczamy tę kwotę od bieżących podatków. Od trzech lat przekazujemy zerowe deklaracje, ale upłynie jeszcze pięć, zanim — w sposób pośredni — go odzyskamy — mówi Banach.

Co ciekawe: 2 lata wcześniej identyczna sytuacja przydarzyła się w Amberfilmie, ale wówczas izba skarbowa uchyliła decyzje III US. Dlaczego US podejmuje dwie różne decyzje w takiej samej sprawie? IS ustosunkowała się do tego ogólnikowo: „argumenty (…) nie wnoszą nic nowego do sprawy i są jedynie przedłużaniem polemiki Podatnika z organem podatkowym” — czytamy w odpowiedzi.

Inną „perełką” było naliczenie podatku od bezpłatnego świadczenia na rzecz spółki.

— Od 2000 roku — w obliczu trudnej sytuacji finansowej firmy — pracowałem za darmo, zrzekając się menedżerskiej pensji. Według fiskusa, firma wprawdzie mi nie zapłaciła, ale przecież miała oszczędność... więc powinna uiścić 30 tys. podatku dochodowego — Ryszard Banach jeszcze dotychczas nie może wyjść ze zdumienia.

Konto firmy znowu zostało zajęte. Na krótko, bo 22 stycznia 2004 roku izba skarbowa na szczęście uchyliła tę decyzję.

Potem nastąpi cisza

— Pierwszy raz spotykam się z przypadkiem, by US wydał tak wiele postanowień i decyzji wobec jednego podatnika. Jedna, dwie, nawet dziesięć — jestem w stanie zrozumieć, ale kilkadziesiąt — i to przez zaledwie kilka lat! Albo podatnik jest awanturnikiem i skarży byle drobiazg, albo US jest na podatnika wyjątkowo cięty, co się zdarza... Skoro jednak większość decyzji US była błędna, to pozostaje tylko urzędnicza złośliwość lub piramidalna indolencja, której przykładem być może jest wniosek o upadłość podatnika. Urząd skarbowy może to uczynić, ale pod warunkiem, że podatnik trwale zaprzestał płacenia długów. Jeżeli jednak je spłaca, nawet nieterminowo, US nie może wnosić o jego upadłość. Przecież nieterminowa zapłata należności to plaga przedsiębiorców w obrocie gospodarczym, więc gdyby rozumować jak wspomniany US, należałoby ogłosić upadłość... oj, bardzo wielu przedsiębiorców w Polsce — wyjaśnia doświadczony warszawski doradca podatkowy.

W lipcu 2003 roku Ryszard Banach, opisując swoją historię zmagań z III Urzędem Skarbowym (m.in. ponad 40 błędnych decyzji III US, które uchyliła IS lub NSA), złożył skargę do izby skarbowej. Jak to możliwe, by jeden organ skarbowy wydał ich aż tyle w ciągu zaledwie 6 lat (1996-2002) i to wobec jednego podatnika?! — zapytywał.

Odpowiedź można by oprawić w ramki. IS poradziła mu bowiem, by zaskarżył uchylone przez siebie i przez NSA decyzje do… NSA. A Ministerstwo Finansów poparło izbę!

W październiku 2003 r. Banach opisał historię błędnych decyzji III US w liście do wicepremiera Hausnera. Kończył go słowami: „Nie proszę o żadną interwencję. Wiem, że MGPiPS monitoruje sytuację małych i średnich przedsiębiorstw, by zdiagnozować bariery przedsiębiorczości. Zatem niniejszy materiał proponuję wykorzystać w pracach nad raportem o stanie przedsiębiorczości. Mam nadzieję, że łatwiej będzie panu odpowiedzieć na pytanie, jak mogło dojść do wystawienia wobec jednego podatnika aż kilkudziesięciu orzeczeń-bubli. Trzeba mieć dużo złej woli lub (...) wykazać się rażącą niekompetencją”. Odpowiedź nie nadeszła.

Usiłowaliśmy skłonić przedstawicieli III Urzędu Skarbowego i izby skarbowej, by wyjaśnili, dlaczego urząd skarbowy wykazał tak zastanawiająco rażącą niekompetencję (o tym przesądza nie czyjeś widzimisię, ale decyzje sądu i izby skarbowej). Bo takie wyjaśnienie po prostu należy się i Ryszardowi Banachowi, i czytelnikom, też przecież podatnikom. Ich udzielenie — o czym przypominamy z zażenowaniem — jest obowiązkiem urzędnika, a nie żadną łaską. Inaczej można mówić już co najmniej o uporczywej arogancji czy kompletnym lekceważeniu obywateli, a poniekąd i prawa. Zamierzaliśmy się także dowiedzieć, czy i kto poniósł konsekwencje za postępowanie wobec Amberfilmu. Niestety, nikt nie chciał się nawet wypowiedzieć...

W Naczelnym Sądzie Administracyjnym są jeszcze dwie sprawy, które zadecydują o losach firmy. Aspekt pozytywny? Jeżeli Ryszard Banach wygra, nie musi się już obawiać fiskusa — wszystko, co mogło być skontrolowane, skontrolowano! Pozostaje tylko żal za utraconym czasem. A zwłaszcza szansami, bo Amberfilm mógł być przecież sporą firmą, odprowadzającą wielokrotnie większe niż dziś podatki.

A może w ogóle ma szczęście, że jeszcze istnieje? O dramatycznych przypadkach gigantów — Romana Kluski i wrocławskiej JTT było głośno. A przecież w mały i średni biznes jeszcze łatwiej ugodzić. Właściwie bezkarnie.