Atom odegrał główną rolę w dyskusjach energetycznych podczas Europejskiego Kongresu Gospodarczego w Katowicach. Temat narzucił Krzysztof Tchórzewski, minister energii. Już pierwszego dnia zadeklarował w kuluarach, że w finansowaniu tej potężnej inwestycji nie wezmą udziału, wbrew wcześniejszym zapowiedziom, ani energetyczny Tauron, ani miedziowy KGHM. Kolejne dni energetycy spędzili więc na spekulowaniu, kto i kiedy wyłoży 70-75 mld zł na budowę pierwszej polskiej elektrowni jądrowej. — Moim zdaniem, kwestia finansowania atomu jest już dookreślona i można to przedstawić Radzie Ministrów — zadeklarował z kolei ostatniego dnia kongresu Józef Sobolewski, dyrektor departamentu energii jądrowej w Ministerstwie Energii (ME).

15 mld zł na pierwszy blok
Szczegółów tego, kto w finasowaniu będzie uczestniczył, Józef Sobolewski nie podał. Podtrzymał natomiast, że w pierwszej fazie mają to być pieniądze „polskie”, czyli krajowych firm państwowych i instytucji.
— Jeśli sami sfinansujemy pierwszy etap budowy, elektrownia zostanie postawiona i będzie już produkować energię, to do kolejnych etapów ustawi się kolejka inwestorów — przekonywał Józef Sobolewski. Miał na myśli przyszłą sprzedaż udziałów w elektrowni. W tym modelu konstruowano, a następnie sprzedawano udziały w elektrowniach np. w USA. Pierwszy etap budowy będzie droższy od kolejnych ze względu na inwestycje w infrastrukturę.
— Szacujemy, że w pierwszym etapie będziemy budować elektrownię przy koszcie 15 mln zł za megawat, co daje 15 mld zł w przeliczeniu na blok o mocy 1000 MW. Drugi etap będzie prawdopodobnie tańszy o 20 proc., a następny — o kolejne 20 proc. — zapowiedział Józef Sobolewski.
W ostatnich tygodniach pojawiły się spekulacje, że z ostateczną decyzją dotyczącą atomu rząd wstrzyma się ze względu na jesienne wybory samorządowe. Polityczna decyzja tego kalibru miałaby być zbyt ryzykowna w gorącym przedwyborczym okresie. — W ogóle nie wiązałbym tego z wyborami samorządowymi — podkreślił jednak Józef Sobolewski.
EDF w blokach startowych
Wśród firm bacznie obserwujących polskie plany jądrowe jest francuski EDF, który wchłonął niedawno atomową Arevę.
— Jesteśmy gotowi przedstawić ofertę — zapewnił Bruno Blotas, wiceprezes EDF ds. rozwoju projektów jądrowych. Do szacunków związanych z kosztami budowy elektrowni w Polsce podchodzi jednak ostrożnie, skoro nieznana jest jeszcze choćby lokalizacja (w grę nadal wchodzą dwa miejsca nad Bałtykiem).
— Żeby poznać cenę, trzeba zorganizować przetarg — stwierdził Bruno Blotas. Do ewentualnego przetargu ME zaprosi też inwestorów z Azji.
— To decyzja polityczna. Można zwrócić się do Rosatomu, który okazałby się pewnie najtańszy, ale raczej nie o to nam chodzi — stwierdził Marcin Roszkowski, prezes Instytutu Jagiellońskiego.
Bangladesz dał radę
Sceptyczny co do możliwości sfinansowania polskiego atomu jest Konrad Świrski, ekspert związany z Politechniką Warszawską. — Energetyka jądrowa nie jest przystosowana do dzisiejszego modelu rynku energii. Kiedyś finansowano ją, zwiększając rachunki odbiorców, dziś np. Wielka Brytania zdecydowała się na kontrakt różnicowy [gwarantujący stałą cenę odbioru energii z bloku jądrowego — red.]. Skoro Polska odrzuca ten model, zostaje nam własna gotówka — uważa Konrad Świrski.
Skąd polska energetyka ma ją wziąć?
— Z dystrybucji, która daje dziś dobre wyniki? To by oznaczało, że atom zabije inne możliwości inwestowania. Mamy problem z finansowaniem przy doskonałej koniunkturze gospodarczej. Co będzie, gdy przyjdzie kryzys? Dlatego jestem sceptyczny. Nie znajdziemy pieniędzy na atom — stwierdził ekspert.
— Tym, którzy zastanawiają się, czy nas stać, czy nie stać, przypominam, że ostatnio Bangladesz wylał beton pod reaktor nuklearny. To oznacza, że finanse nie są największym problemem — argumentował Józef Sobolewski.