PB: Czy cyfrowe molochy już pożarły Polskę, czy jeszcze mamy szansę na suwerenność cyfrową?
Sylwia Czubkowska: Pożerają nas po cichu i bardzo sprawnie, ale sytuacja nie jest beznadziejna. Choć big techy weszły już w każdy zakątek Polski – od szkół przez samorządy po ministerstwa, mamy broń: wiedzę. Świadomość ich strategii to pierwszy krok, by odzyskać kontrolę nad państwem, ale też swoim życiem.
Wróćmy do początków. Dolina Krzemowa startowała z hipisowskim duchem, hasłem Google’a „don’t be evil”. Co poszło nie tak?
Zaczęło się pięknie – wizja technologii zmieniającej świat na lepsze, bez chciwości znanej z Wall Street. Ideałami wczesnej Doliny Krzemowej były hipisowska wolność, ascetyzm i uwolnienie się od sztywnych modeli biznesowych. Na przełomie lat 90. i 2000. start-upowcy w znoszonych sandałach i podartych koszulkach obiecywali nie tylko przełomowe innowacje, ale i nowy, lepszy sposób robienia biznesu. Gdy jednak ich garażowe projekty wyrosły na globalne potęgi, ideały poszły w odstawkę. Frances Haugen, sygnalistka z Mety, gorzko mówiła mi, gdy rozmawiałyśmy, że dziś liczy się już tylko biznes – a konkretnie nieustanne wzrosty. Giełda żąda więcej: użytkowników, reklam, danych. Marzenia o rewolucji ustąpiły miejsca molochom z armiami prawników i lobbystów.
Elon Musk to symbol tej zmiany. Z innowatora przedzierzgnął się w politycznego gracza. Jak jego przypadek pokazuje problem big techów?
Musk to klasyczny przykład mrocznej strony ambicji. Był jak Prometeusz, chciał przynieść ogień innowacji, ale uwierzył, że może sterować losami świata. Najpierw rzucił Ukrainie koło ratunkowe w postaci Starlinków, by potem wesprzeć kampanię Donalda Trumpa. To wbiło go w pychę. Jego ego karmi się też platformą X, która zamiast łączyć ludzi, podkręca emocje i napędza kliki.
Media społecznościowe nie bez powodu nazywa się czasem antyspołecznymi.
Kiedyś Twitter czy Facebook zbliżały ludzi, dziś to machiny napędzające sponsorowane posty i kontrowersje. Elon Musk z Teslą, Neuralinkiem i Boring Company był postrzegany niczym Iron Man, ale dał się wciągnąć w polityczne gry. Po zwycięstwie Trumpa przez moment brylował jako szef DOGE – resortu ds. efektywności rządu – ale prezydent szybko sprowadził go na ziemię. To dowód, jak groźne może być połączenie technologii, władzy i rozbuchanej charyzmy lidera.
Mówisz o współpracy big techów z państwami jak o tradycyjnym sojuszu ołtarza z tronem. Czy to nasza przyszłość?
W Chinach to już jawna symbioza. Takie firmy jak Tencent, Alibaba czy – właściciel TikToka – ByteDance działają pod dyktando partii komunistycznej. Przykład? Jack Ma, założyciel Alibaby, skrytykował chiński system bankowy i zniknął na kilka miesięcy, gdy Xi Jinping przypomniał mu, kto tu rządzi. W USA jest subtelniej – korporacje są niezależne, ale zabiegają o przychylność władzy. Pamiętasz zaprzysiężenie Trumpa? Tim Cook, Sundar Pichai, Jeff Bezos – wszyscy tam byli, wiedząc, że nowa administracja da im wolną rękę na rynku wewnętrznym i zagranicznym. W Europie, także w Polsce, widzimy to samo: big techy wchodzą do samorządów, szkół, ministerstw, oferując darmowe usługi, a w zamian przejmują nasze dane i kontrolę. To symbioza, w której wygrywają cyfrowi potentaci, a niekoniecznie my, użytkownicy.
Jako technosceptyczka dostrzegasz zalety rewolucji cyfrowej. Co technologie nam dały, a co odebrały?
Ja nie jestem technosceptyczką, raczej technorealistką. Technologie dały nam wiele: dłuższą oczekiwaną długość życia, szybszą komunikację, wygodniejsze podróżowanie, lepsze domy. Od rewolucji przemysłowej to one podnoszą stopę życiową. Ale jest cena. Prywatność? Coraz bardziej iluzoryczna. Algorytmy wiedzą o nas wszystko, a prywatna cenzura na platformach – banowanie, shadowbany, demonetyzacja – to jak proces Kafki. Nie wiesz, za co zostałeś ukarany, bo regulaminy są niejasne, zmienne, a decyzje podejmują algorytmy. To zmusza do autocenzury. Na przykład na YouTubie twórcy unikają takich słów jak pandemia czy gwałt, bo grozi to obcięciem zasięgów. To chore – platformy obiecywały wolność słowa, a teraz ją ograniczają.
W „Bóg Techach” piszesz o cyfrowym panoptykonie. Czy już w nim tkwimy, czy to jeszcze przed nami?
Zbliżamy się do niego. Panoptykon to więzienie, w którym sami się pilnujemy, bo czujemy ciągły nadzór. Kamery w miastach, smartfony, auta elektryczne – wszystko zbiera dane. Elektryki to już smartfony na kółkach, rejestrujące trasy, muzykę, której słuchasz, czy twój czas reakcji za kółkiem.
W Chinach natomiast działa scoring społeczny, czyli tzw. system zaufania społecznego.
Nie jest na szczęście tak wszechobecny w Chinach, jak się wydaje, ale świat – w tym Zachód – coraz bardziej zmierza w stronę większej kontroli. Przyzwyczajamy się, że wygoda ma swoją cenę: dane. Społeczeństwo godzi się na to, bo pragnie bezpieczeństwa, przewidywalności i komfortu. To zmienia nasze zachowanie – boimy się oceny, wstydu. Standardy się przesuwają, a my tańczymy do melodii algorytmów.
Jak konkretnie big techy przejmują Polskę?
Po cichu, ale skutecznie. Opanowują szkoły, samorządy, NGO-sy, ministerstwa. Weźmy Chmurę Krajową – miała być polska, a jest domeną Microsoftu i Google’a. Opracowanie własnych technologii okazało się trudniejsze i droższe od zakupu ich produktów. Albo przetargi na sprzęt do szkół – miliardy na laptopy i drukarki 3D, ale bez wizji, jak to ma wspierać edukację. To kupowanie dla kupowania, byle Polska była cyfrowa. Big techy rozmawiają z decydentami, sponsorują wydarzenia, dają granty.
Dlaczego w ich ofertach nie widzimy pułapki?
To nie cynizm, lecz brak alternatyw – samorządy czy NGO-sy biorą, bo nie mają innych funduszy. Cyfrowym firmom oddajemy przyszłość, w tym edukację dzieci, w imię rzekomo darmowych usług.
Rzucasz światło na lokalne wpływy gigantów technologicznych, wskazując choćby na Martę Poślad – skuteczną lobbystkę z Google’a, mającą rozległe koneksje polityczne i miejsce w Radzie Dyrektorów Amerykańskiej Izby Handlowej w Polsce. Nie obawiasz się, że takie demaskowanie może przysporzyć ci wrogów?
Dziennikarz nie może się bać. Marta Poślad to symbol sieci wpływów – znana w warszawskich kręgach, ale nikt o niej nigdy nie pisał. Ja napisałam tyle, ile mogłam udokumentować, bez publicystycznych insynuacji. Ale już samo to, że równocześnie jest szefową zespołu ds. policy, czyli relacji politycznych w Google, i szefuje od niedawna – o co się bardzo starała – bardzo wpływową Polsko-Amerykańską Izbą Handlową, pokazuje jej szerokie koneksje. Ale także to, że może występować reprezentując cały amerykański biznes w relacjach z politykami.
A to pomaga gigantom z GAFAM przekonywać, że regulacje to dla nich kula u nogi, bo przecież są innowacyjni.
Właśnie. Ich lobbyści wydeptują ścieżki do gabinetów decydentów, a wszystko to dzieje się przy bardzo małej transparentności i kontroli społecznej.
Wielki biznes nie znosi, gdy ktoś zagląda mu w karty.
Ale pracą dziennikarza jest zaglądać i pokazywać, jak działają korporacje, a nie głaskać je po głowie. Oczywiście to ma pewne swoje koszty. Jeśli przez to nie zapraszają mnie na swoje wydarzenia, cóż, nie płaczę – influencerką nie jestem, kontraktów nie stracę. A czasem i tak przyślą mi zaproszenie. Niektóre mają dystans i poczucie humoru.
Z radością ogłaszamy, że przystępujemy do wyboru najlepszych książek biznesowych 2025 r. Zachęcamy wydawców do przesyłania propozycji, z których wyłonimy tytuły zachwycające głęboką analizą, warsztatem literackim i oryginalnością. Czytelników zapraszamy, by towarzyszyli nam w tym przedsięwzięciu. Wybitne książki nie powinny przejść bez echa, skoro dzięki nim menedżer może stać się skuteczniejszym liderem.
Więcej informacji na stronie Biznesowa Książka Roku
Wielu dziennikarzy technologicznych rozpływa się jednak nad big techami. Powodem jest naiwność, brak krytycyzmu czy po prostu wycieczki na targi elektroniki w Las Vegas?
Kiedyś było więcej technoentuzjazmu w mediach – sama go trochę miałam. Pamiętam, gdy w 2010 r. siedziałam z pierwszym iPadem w warszawskim Starbucksie i ludzie przystawali, by popatrzeć. To był dreszczyk rewolucji. Dziennikarze jeżdżą na targi czy do central firm technologicznych, bo redakcje nie mają budżetów na takie wojaże. To nie marzenie, a konieczność – inaczej nie zobaczysz, jak ten świat działa od środka. Ale i tak krytycznych dziennikarzy nie brakuje. Doceniajmy tych, którzy drążą i pytają. To nasza siła w walce o lepszy, bardziej świadomy świat.
Brałaś udział w tych prestiżowych wyjazdach?
Nie do Chin, bo te są naprawdę nazbyt ryzykowne, i nie na targi. Ale na duże konferencje prasowe dla dziennikarzy z całego świata do Netfliksa, Facebooka czy na wywiad z prezesem Google pojechałam i nie żałuję. Takie wizyty dały mi wiedzę i wgląd we wnętrze tych firm. To nieocenione doświadczenia dla dziennikarzy i pisarzy. Jest jednak haczyk: korporacje decydują, kogo zaprosić. Kiedyś pozwalały na większą swobodę, dziś jest inna atmosfera, silniejsza kontrola. Z drugiej strony sami pracownicy big techów chcą, choćby anonimowo, rozmawiać z dziennikarzami, omijając kontrolę PR-owców. Też wiele im się nie podoba w tych firmach.
Co z tym wszystkim możemy zrobić? Mamy amunicję, by walczyć z cyfrowymi potęgami?
Wiedza to nasza najskuteczniejsza broń. Zrozumienie ich strategii – od darmowych usług po lobbing – to podstawa. Musimy wymagać od polityków transparentności: z kim się spotykają, o czym rozmawiają, jakie są efekty. Potrzebujemy systemowych rozwiązań, jak fundusze na niezależne dziennikarstwo czy granty na badania transgraniczne, na walkę z dezinformacją, które pozwolą uniezależniać się od wpływów korporacji.
Wyróżniasz się wśród krytyków big techów, bo oni rozprawiają o ich potędze w skali globalnej, a ty pokazujesz, jak to wygląda na naszym podwórku – w polskich województwach, powiatach, gminach.
Pisałam książki „Chińczycy trzymają nas mocno” i „Bóg Techy”, aby wykazać, że to nie są odległe problemy USA, Chin czy Unii Europejskiej, tylko nasz – w szkołach, urzędach, lokalnych społecznościach. Chciałam też udowodnić, że zmiany, które wprowadzają giganci typu GAFAM, są jednak odwracalne. To nie żaden technologiczny determinizm, tylko świadomie realizowane strategie. Możemy je przeanalizować, zrozumieć i przestać wierzyć, że korporacje wiedzą lepiej, co jest dla nas dobre.
Jaki fragment „Bóg Techów” budzi najwięcej emocji u czytelników?
Ten o Marcie Poślad. Dostaję masę maili, SMS-ów, zdjęć z książki – czytelnicy są poruszeni. To postać, o której wszyscy w warszawskich kręgach słyszeli, ale nikt nie pisał. Ja napisałam tyle, ile mogłam udokumentować, ale oczywiście jest jeszcze więcej ciekawych aspektów jej działania i teraz wielu osobom rozwiązują się języki. Ludzie doceniają, że bez owijania w bawełnę pokazuję, jak działa lobbing. To budujące, że książka rezonuje – Polacy chcą wiedzieć więcej i to daje nadzieję na zmianę.
Autorka szeroko komentowanych książek „Chińczycy trzymają nas mocno” i „Bóg Techy”. Wieloletnia dziennikarka ekonomiczna i technologiczna takich tytułów jak „Gazeta Wyborcza”, „Dziennik Gazeta Prawna” i tygodnik „Przekrój”. Od 2021 r. z Joanną Sosnowską prowadzi podcast Techstorie w radiu Tok FM. Siedmiokrotnie nominowana do nagrody Grand Press oraz innych ważnych nagród m.in im. Teresy Torańskiej i im. Mariusza Waltera.