Michał Michalski
specjalista ds. rynków surowcowych BRE Banku
Tezy o osiągnięciu przez ropę ceny 220 dolarów za baryłkę w bliskim horyzoncie czasowym są, delikatnie mówiąc, przesadzone. Na razie nie mają podstaw fundamentalnych. Nawet gdyby Muammar Kadafi został obalony ze względu na znaczny plemienny podział Libii, nie wiemy, kto przejmie kontrolę nad konkretnymi strefami państwa i jak wpłynie to na dostawy ropy do Europy. Libia dostarcza obecnie od 1,6 do 1,8 miliona baryłek tego surowca dziennie.
Pamiętajmy, że gdyby napięta sytuacja utrzymywała się w tym kraju przez dłuższy czas (a tego raczej powinniśmy się spodziewać), wówczas OPEC może w każdej chwili podjąć decyzję o zwiększeniu dziennego wydobycia. Mogą zostać wykorzystane wolne moce przerobowe Arabii Saudyjskiej. Pamiętajmy, że jest to bardziej problem ropy typu Brent, niż WTI, ponieważ surowiec z Libii ma skład znacznie bardziej podobny do tej pierwszej. Dodatkowo musimy wziąć pod uwagę to, że ropa libijska, tak jak Brent, wykorzystywana jest na rynkach europejskich. Może zatem dojść do jeszcze większego pogłębienia się spreadu pomiędzy ceną ropy Brent a WTI, który już w tej chwili wynosi około 14 dolarów za baryłkę.
Problemem, który należy brać pod uwagę, byłoby natomiast rozprzestrzenienie się niepokojów społecznych, które niedawno obserwowaliśmy w Tunezji i Egipcie, a obecnie w Libii, na kraje Bliskiego Wschodu. To mogłoby mieć fundamentalny wpływ na ceny ropy. Natomiast obecny wzrost cen ropy podyktowany jest raczej czynnikami spekulacyjnymi.