Bruksela zmierza do rolnej rewolucji
Zniesienie dopłat do eksportu i ceł proponuje Franz Fischler, odpowiedzialny za rolnictwo Unii Europejskiej. Uważa on, że dotychczasowy system handlu między krajami „piętnastki” a państwami pretendującymi należy zastąpić kontyngentami handlowymi, w ramach których obie strony zrezygnowałyby z ceł i dotacji do eksportu.
BRUKSELA proponuje pełną liberalizację handlu na rynku europejskim — trwałoby to osiem do dziesięciu lat. W tym okresie kontyngenty handlowe byłyby z roku na roku powiększane aż do całkowitego zniesienia ceł oraz dopłat, i pełnego otwarcia rynku żywnościowego.
PROPOZYCJA TA podzieliła jednak polskich polityków i biznesmenów. Przeciwnicy uważają bowiem, że jest to wybieg Unii Europejskiej zmierzający do uniknięcia płacenia z własnej kasy obowiązujących subsydiów rolnikom z krajów wstępujących w szeregi UE. Zwolennicy twierdzą natomiast, że w dobie gospodarki rynkowej cła i dopłaty tylko ograniczają rozwój dużych i niskokosztowych gospodarstw oraz uniemożliwiają konsumentom dostęp do konkurencyjnych towarów na rynku.
DALSZEGO rozszerzania dopłat do rolnictwa mogłaby jednak nie wytrzymać nawet kasa w Brukseli. Już teraz przeznacza ona prawie 50 proc. środków z budżetu właśnie na dotowanie rolnictwa. Wprowadzenie proponowanych zmian byłoby więc prawdziwą rewolucją w całum europejskim rolnictwie. Nie wiadomo jednak, jak zareagują na takie zmiany producenci z Unii, gdzie dopłaty te były i są bardzo mocno rozwinięte. Warto przypomnieć, że na przykład rolnictwo francuskie dotowane jest już od wczesnych lat sześćdziesiątych. Polscy rolnicy obawiają się natomiast nierównego traktowania w okresie przejściowym, jaki obowiązywałby w latach dostosowawczych. Wówczas właśnie Unia mogłaby powiększyć dystans między polskimi producentami a farmerami unijnymi.
WOJNA na rynku rolnym między Unią Europejską a Polską przybierała już różny charakter. Najczęściej Unia wychodziła z niej jednak zwycięsko. Tylko w ostatnim okresie było parę takich spektakularnych przykładów triumfu Brukseli. Po kryzysie w Rosji Unia wprowadziła dopłaty do eksportu półtusz wieprzowych na rynek krajów byłego bloku wschodniego, następnie dwukrotnie podwyższyła dopłaty do wyrobów gotowych z mięsa. Pogrzebało to — praktycznie rzecz oceniając — szanse powrotu większości polskich firm mięsnych na rynek rosyjski. Nasz kraj, nie posiadając środków bezpośrednich, najczęściej bronił się przed napływem tańszych towarów rolnych z Unii poprzez podwyższenie ceł, na przykład na jogurty. Ale i z tym producenci z Unii potrafili się uporać — ominęli stawki wprowadzając na nasz rynek jogurty o zmienionej zawartości tłuszczu.
ZMIANY proponowane przez Brukselę mogłyby w końcu uregulować cały rynek żywnościowy w Europie. Potrzebne będzie jednak wprowadzenie bardzo rygorystycznych limitów produkcyjnych, które miałyby za zadanie chronić rynek przed nadmiarem towarów rolnych.
MOŻE SIĘ również okazać, że żywność pochodząca z Unii nie musi być wcale tańsza od polskiej lub węgierskiej, gdyż będzie pozbawiona dopłat bezpośrednich. Przynajmniej w paru grupach towarowych będziemy mogli konkurować z Unią, między innymi na rynku warzyw i owoców czy drobiu, które dotychczas nie były w Polsce w żaden sposób wspierane. Są jednak grupy towarów — jak zboża, pasze czy nawet wieprzowina — w których trudno nam będzie konkurować z producentami unijnymi, choćby z powodu różnic jakościowych.