Szwajcaria wprawdzie kipi od wspaniałych restauracji, ale nas akurat zafascynował matecznik ementalera w pobliżu Berna. Lubimy ten ser. O naszej wizycie musiało być głośno, bo krowy, patrząc na nas, przerywały spokojne żucie. Zdecydowaliśmy zapaść gdzieś na noc, ale przedtem wypadało coś zjeść. Padło na Zajazd pod Słoneczkiem. W menu sporo szwajcarskich przysmaków. Ale nie tylko. Wypatrzyliśmy nawet rzadko widywaną zupę truflową (12,5 franków). Na przekór wybraliśmy szparagową. Była łagodniutka jak kotka ze schowanymi pazurkami.
A co na danie główne? Naszym marzeniem było smakowo się zanurzyć w tradycyjne, choć przez niektórych nazywane prostackim (ziemniaczanym), roesti. Pamiętaliśmy, że pyszne są te z sadzonym jajkiem. Tym razem zamówiliśmy dla towarzystwa pieczoną kiełbasę w sosie cebulowym (14,8 franków).
Myśleliśmy, że na odludziu karta win będzie ubożuchna. A tu ponad 300 pozycji. Do tego sporo z najwyższej półki. Powstał problem, jak dogodzić kombinacji ziemniaków i w sumie pikantnej kiełbasie. Spróbowaliśmy białego znad Jeziora Genewskiego. Ale towarzystwo od razu pokazało sobie gorzkie ząbki. Zaproponowano stołowe czerwone wino z niskotaninowych szczepów — Dole, Riem, Valais (kieliszek 3,6 franka). Zrobiło się tak dobrze, że krowy wokół zaczęły chóralnie muczeć.
Gasthof zur Sonne
Grosshoechstetten pod Bernem, Szwajcaria
Stanisław J. Majcherczyk