Certyfikatorzy spłycają SZJ

Iwona Wszelaki*
opublikowano: 2002-10-29 00:00

Z zaciekawieniem przeczytałam artykuł „Certyfikat musi dawać wymierne korzyści” opublikowany w „PB” z 22 października 2002 r. i zgadzam się z jego treścią w 100 proc. Faktem jest, że coraz więcej firm zadaje sobie pytanie: po co mi ten certyfikat, ale faktem jest również, że tak naprawdę ani zarządy firm, ani pełnomocnicy, nie mówiąc już o kadrze zarządzającej, nie umieją korzystać z „narzędzia”, jakim jest SZJ, z jego podstawowych zasad np. doskonalenia, komunikacji, zapisów itd. Jest on za to bardziej postrzegany jako nadmierna biurokracja i utrudnienie w zarządzaniu np. projektem. Wydaje mi się, że bardzo negatywny wpływ na to mają sami przedstawiciele branży jakościowej, a szczególnie reprezentanci jednostek certyfikujących, którzy „czepiają się” w rozumieniu audytowanych firm, np. braku daty czy podpisu, nie zwracają natomiast uwagi na istotę wielu czynników.

Uważam, że nasze polskie podejście do systemów zarządzania jakością zostało bardzo spłycone, że zajmują się nim często ludzie przypadkowi, bez doświadczenia w danej, konkretnej branży — za to z szerokim, ogólnym doświadczeniem z zakresu systemów jakości. Tu dostrzegam właśnie błąd. Każdy etap doskonalenia systemu zarządzania jakością powinien kończyć się wartością dodaną i tego właśnie oczekują zarządy, decydujące się na uzyskanie certyfikatu. Niestety, nie umieją tego zrobić albo jednostki konsultacyjne, albo potem jednostki certyfikujące, które często wypaczają to spojrzenie. Może nowa norma i jej wytyczne, określające jasno wejście i wyjście z procesu oraz mierniki poszczególnych czynności w procesie, pozwolą na bardziej efektywne postrzeganie SZJ?

*pełnomocnik ds. systemu zarządzania Budokor Hochtief Polska