Chiny robią dużo, żeby powstrzymać ekspansję gospodarczą bojąc się (słusznie) nagłego załamania. Szef Ludowego Banku Chin wyraził obawę o to, że olbrzymia nadwyżka handlowa zaleje kraj gotówką, która doprowadzi do rozdęcia inwestycji i gwałtownego wzrostu cen różnego rodzaju wehikułów inwestycyjnych, podniesie inflacje i doprowadzi w końcu do recesji. Również premier Chin ostrzegał, że tempo gospodarczej ekspansji jest nie do utrzymania i doprowadza do niestabilności całej gospodarki. Nie dziwię się tym obawom, bo dane z ostatnich kilku lat sygnalizują, że przyrost rezerw jest o kilkadziesiąt procent wyższy od napływu inwestycji bezpośrednich powiększonej o nadwyżkę handlową Chin. Ta różnica to kapitał spekulacyjny, który atakuje Chiny ze wszystkich stron. A wiadomo, co potrafi zrobić taki kapitał, kiedy opuszcza jakiś kraj. Zostawia zgliszcza. To oczywiście kiedyś nastąpi, ale należy wątpić, żeby miało to miejsce przed Olimpiadą, która ma się odbyć w Chinach w 2008 roku. Nawiasem mówiąc czytałem (nie weryfikowałem tej tezy), że większość krajów, które organizowały Olimpiady przeżywały potem zastój gospodarczy. Ma to nawet sens, bo oczywiste jest, że przygotowania do takiego przedsięwzięcia mocno podgrzewają koniunkturę, a potem gospodarka zwalnia.
Chiny tak się boją tego, co może nastąpić, że próbują wpływać na rynek akcji. Też trudno się temu dziwić. Indeks z Szanghaju wzrósł w ciągu 15 miesięcy o ponad 180 procent. Przypominam, że w tym samym czasie WIG20 wzrósł o 35 procent, a na przykład amerykański S&P 500 o nieco ponad 13,5 procenta. Nie pomogło wydanie walki spekulantom zagranicznym, więc wprowadzono zasadę zgodnie z którą gotówka, którą zabroniono firmom używania przychodów ze sprzedaży akcji do kupowania akcji i instrumentów pochodnych. Nic dziwnego, że nie pomogło, bo przecież można znaleźć bardzo szybkie drogi obejścia tych przepisów, ale takie posunięcia sygnalizują to, co się teraz w Chinach dzieje. Widać to było zresztą doskonale na rynku akcji, gdzie indeks z Szanghaju nie tylko odrobił straty z mini-krachu, ale nawet ustanowił nowy rekord wszech czasów.
Wydawało się, że Chiny zaszkodzą dolarowi, bo szef Ludowego Banku Chin zapowiedział już kilka miesięcy temu, że Chiny nie tylko będą dywersyfikowały swoje rezerwy (ponad 1000 mld USD). Ostatnio poinformował też, że Chiny nie będą zwiększały swoich oficjalnych rezerw, a nadwyżkę przesuną do nowej agencji, która ma się zająć jej wykorzystaniem. Wynika z tego, że Chiny będą kupowały mniej obligacji amerykańskich (agencja ma nie inwestować w papiery wartościowe), a to zmniejszy popyt na dolary. Tyle tylko, że na takie dictum dolar powinien tracić naprawdę poważnie, a obligacje powinny tanieć (skoro mniej będą ich kupowali Chińczycy). Rynek to oświadczenie jednak kompletnie zlekceważył. Nie szkodzi – przypomni sobie w dogodnym momencie. Być może już sobie przypomniał, bo po publikacji komunikatu przez FOMC kurs EUR/USD gwałtownie wzrósł dochodząc do poziomu dwuletniego maksimum.
Takie posunięcia Chin każą zastanowić się wszystkim uczestnikom rynku nad prognozami odnośnie dolara. Prawdę mówiąc wszyscy zdają sobie sprawę z tego, że dolar skazany jest na przecenę. W Polsce to nastawienie jest być może mniej widoczne, bo przyzwyczajeni jesteśmy do tego, że „nie ma to jak dolar”. Od paru lat ta wiara jest jednak mocno nadwątlona. Proszę zadać sobie testowe pytanie: czy dysponując dużą, wolną gotówką chciałbym ją inwestować w dolarach? Jestem przekonany, że większość odpowie „nie”. Sytuacja rządów w wielu krajach jest oczywiście bardziej skomplikowana niż pojedynczego inwestora, bo żaden z nich nie chce krachu dolara. Jednak trend jest nieubłagany, a kapitał spekulacyjny może przewrócić każdą walutę. Na rynku walutowym obraca się ponad 2000 mld USD dolarów dziennie. Tydzień tego obrotu to więcej niż sprzedaż towarów w skali świata w ciągu roku. To pokazuje możliwości wpływania spekulacji na realną gospodarkę. Uważam, że to właśnie rynek walutowy może być w dłuższym okresie największym zagrożeniem dla światowej gospodarki. Szybka przecena dolar doprowadziłaby do jej załamania. Jestem pewien, że kiedyś to nastąpi, ale to nie znaczy, że za chwilę. Być może dopiero za kilka lat.