Jak rozmawiać z zagranicznymi partnerami
Anglicy cenią poczucie humoru. Niemcy są śmiertelnie poważni. A Rosjan trzeba tylko chwalić.
— Jeśli siadasz do stołu z zagranicznym partnerem, musisz wiedzieć, co lubi, a czego nie znosi. W dużej mierze zależy to od kraju, z którego pochodzi — tłumaczy Marek Suchar, prezes firmy doradczej IPK.
Ekspert ostrzega, że z biznesmenami zza wschodniej granicy niczego nie da się załatwić mailami, faksami czy nawet telefonem. Konieczne jest spotkanie twarzą w twarz. I serdeczna atmosfera, oznaczająca często zatarcie granicy między sferą zawodową, a prywatną. Niemcy również preferują kontakt bezpośredni. Tyle że bardzo formalny. I biada, jeśli zapomnimy o tytule naukowym naszego klienta.
— Jeśli do ważnego prezesa z Hamburga nie powiemy "herr doktor", szanse na intratny kontrakt maleją — uprzedza Marek Suchar.
Luz kontrolowany
Jeśli biznesmeni zza Odry są podczas negocjacji śmiertelnie poważni, to ich koledzy znad Tamizy bardzo lubią kontrolowany luz oraz inteligentne dowcipy.
— Naturalność, swoboda, skracanie dystansu to części składowe kultury anglosaskiej. Brytyjczyk nie wyobraża sobie rozmowy bez szczypty humoru — zauważa szef IPK.
Ale najbardziej na luzie są — według niego — Australijczycy. Jak wyjaśnia, nawet przy spontanicznych Anglikach i Amerykanach lepiej nie podejmować pewnych tematów, by nie ujawniły się różnice poglądów. Tymczasem z mieszkańcami Antypodów można dyskutować o wszystkim. Nie obrażą się nawet wtedy, gdy padną pod ich adresem jakieś krytyczne uwagi.
Są jednak narody, które można tylko chwalić. Na przykład Rosjanie.
— Jeśli w Moskwie powiesz, że na trasie z lotniska do hotelu były duże korki, to natychmiast usłyszysz, że w Warszawie z komunikacją jest jeszcze gorzej — twierdzi Marek Suchar.
Gdzie jeszcze trzeba uważać na każde słowo? Między innymi w krajach o kolonialnej przeszłości, takich jak Indie.
— Hindusi są niezwykle czuli na swoim punkcie. Mają kompleksy wynikające z ich trudnej historii. Trzeba więc stale okazywać im szacunek i podkreślać niezwykłość ich dokonań. No i lepiej darować sobie w stosun-ku do nich protekcjonalny ton — sugeruje konsultant.
Jaki PR najlepszy
Przedsiębiorcy z Indii docenią za to naszą skromność. Co innego Amerykanie. Przy nich musimy ciągle się chwalić. Pokazywać, że jesteśmy numerem jeden na świecie. I dlatego tylko z nami warto robić interesy.
— Pokora, umniejszanie swoich zasług, spokojne prezentowanie własnej oferty oraz hamowanie entuzjazmu — to wszystko się kłóci z rozpowszechnioną za oceanem filozofią sukcesu — stwierdza prezes IPK.
Za to w Skandynawii czy Estonii więcej zyskamy, rezygnując z krzykliwej autoreklamy.
— Wyolbrzymiając swoje znaczenie czy profity płynące ze współpracy z nami, z pewnością bardziej zrazimy, niż zachęcimy do siebie potencjalnych klientów z tych państw — podkreśla Marek Suchar.
Mirosław Konkel