Co rekonstrukcja rządu oznacza dla energetyki

Michał Kurtyka
opublikowano: 2025-08-10 20:00

W dłuższym okresie bardzo trudno zbudować polityczną karierę na tak technicznych i coraz bardziej skomplikowanych kwestiach, jak przyszłość polskiej energii. To raczej mozolna, niewdzięczna praca, wymagająca czasochłonnej znajomości rzeczy, niemedialnych kompromisów - pisze Michał Kurtyka.

Posłuchaj
Speaker icon
Zostań subskrybentem
i słuchaj tego oraz wielu innych artykułów w pb.pl
Subskrypcja

Oddzielenie obszaru energetyki od obszaru środowiskowo-klimatycznego, którego byliśmy świadkami przy ostatniej rekonstrukcji rządu, potwierdza znaczenie energii jako jednego z kluczowych sektorów dla polskiej gospodarki.

Utworzenie Ministerstwa Energii w 2016 r. było zwiastunem tego trendu. A późniejsze połączenie Ministerstwa Energii z Ministerstwem Środowiska w 2019 r. – w postaci najpierw Ministerstwa Klimatu, a następnie Ministerstwa Klimatu i Środowiska – przyniosło nową jakość w zarządzaniu polską energetyką, a przede wszystkim w planowaniu jej przyszłości. Stanowiło wyraz postępującej konieczności uzupełnienia myślenia o energetyce o akcenty wymiaru środowiskowego, a przede wszystkim klimatycznego. Wymiar ten to z jednej strony potężne ograniczenia, w postaci szybko rosnących cen uprawnień do emisji w systemie ETS, które obciążają polską gospodarkę i konsumentów, z drugiej zaś szanse na unowocześnienie i inwestycje w nowe moce wytwórcze, sieci, transport i ciepłownictwo.

Ministerstwo Klimatu oparło swoje działania na najlepszych specjalistach i stało się spójnym, jednolitym centrum strategicznego zarządzania transformacją energetyczną. Po raz pierwszy możliwe stało się systemowe i całościowe podejście do energetyki. Podlegający ministrowi klimatu i środowiska Narodowy Fundusz Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej, będący dotychczas w służbie swojej środowiskowej misji odzwierciedlonej w nazwie, przekształcił się w aktywne narzędzie finansowania systemu energetycznego przyszłości. Uruchomiono bezprecedensową liczbę inicjatyw i programów, z powodzeniem działających do dzisiaj właściwie bez zmiany ich natury.

Ponowne oddzielenie obszaru energii od ekologii można w tym kontekście rozpatrywać na trzy sposoby.

Najbardziej powierzchowny dotyczy natury samego procesu rekonstrukcji rządowej, traktowanego jako cel sam w sobie. Kiedy nie wiadomo, co zrobić, wyniki lecą na łeb na szyję, a akcjonariusze nas nie doceniają, należy zadekretować reorganizację – to nie tylko prawda, która odnosi się do wielkich giełdowych korporacji, ale jak się okazuje, również do rządów.

Spektakl rekonstrukcyjny zaczyna się więc już kilka miesięcy wcześniej. Prasa, zamiast komentować meritum (lub jego brak) rządowych propozycji, otwiera giełdę nazwisk, a te okazują się lepszymi newsami niż ten czy inny skomplikowany projekt nowej ustawy. Rekonstrukcja osiąga punkt kulminacyjny w momencie wskazania kolejnych ministrów. Dokładamy do tego rytualne utyskiwanie nad wysokością – zawsze nadmierną i nieuzasadnioną – odpraw dla odchodzących. A potem jeszcze parę miesięcy oczekiwania na to, o co chodzi w nowym, zrekonstruowanym układzie, jakie nowi liderzy mają plany i pomysły. Zanim ujrzą światło dzienne, zostaną skrytykowane lub w ogóle zaistnieją, minie szmat czasu.

Oczywiście, jest też szersza perspektywa, ta polityczna. Powstaje nowa podmiotowość, twarz do komunikacji, nowy gracz w rządowym zespole. Będzie szukał dla siebie miejsca, zastanawiał się, czym się odróżnić od poprzedników, jakich nowych czy starych linii podziałów będzie rzecznikiem. Zaczyna tu oddziaływać przestrzeń konfliktu w wewnątrzrządowej rywalizacji o dostęp do – zawsze zbyt skromnych – zasobów. Pierwsze miesiące każdego nowego resortu to walka o przetrwanie, o wyrąbanie sobie jak największej części z budżetu państwa. Idzie za tym również przyciąganie najlepszych urzędników, zagwarantowanie im godnych warunków pracy. To kilka miesięcy przeciągania liny w warunkach, w których budżet już wcześniej został (prawie w całości) rozdysponowany. A zatem uzysk jednego resortu jest (prawie) nieuchronnie ubytkiem innego.

Uważnemu obserwatorowi nie umknęło, że nowy minister energii reprezentuje jednego z partnerów Trzeciej Drogi, a dotychczasowa szefowa resortu klimatu – drugiego. Każdy konflikt w ich kohabitacji będzie eskalował na poziom szefów politycznych ich ugrupowań, angażując ich czas i energię w zażegnywanie sporów między ich zespołami. Doraźnym beneficjentem politycznym takiego uwiązania obydwu liderów jest oczywiście premier.

W dłuższym okresie jednak bardzo trudno zbudować polityczną karierę na tak technicznych i coraz bardziej skomplikowanych kwestiach, jak przyszłość polskiej energii. To raczej mozolna, niewdzięczna praca, wymagająca czasochłonnej znajomości rzeczy, niemedialnych kompromisów, w której problemy występują tu i teraz – w postaci zbyt wysokich cen, niepopularnych inwestycji, protestów górniczych czy, nie daj Boże, niedoborów energii. A owoce dobrych decyzji wykraczają nawet nie poza jeden, ale kilka rządowych mandatów i okresów wyborczych. Tak jest na przykład z elektrownią jądrową, trwałym bezpieczeństwem energetycznym, czystym powietrzem czy konkurencyjnymi kosztami energii. Energia pozostaje obszarem stosunkowo technicznym i raczej zużywa, niż kreuje polityków.

Wreszcie ostatnia perspektywa, ta wielka nieobecna rekonstrukcji, czyli funkcja celu. Dotychczas obowiązujący podział dzielnicowy, w którym tematy energetyczne były rozparcelowane między cztery resorty – klimatu i środowiska, rozwoju i technologii, aktywów państwowych oraz zupełnie nowego Ministerstwa Przemysłu, które swoją podmiotowość zbudowało na wykrojeniu części resortu klimatu i środowiska – się nie sprawdził. Takie rozdrobnienie to recepta na uwiąd koncepcyjny i paraliż decyzyjny.

Szukając logiki w nowym ruchu, można zauważyć, iż ponowne wyodrębnienie obszaru energii – do którego ma być również włączony obszar surowców energetycznych – od obszaru klimatu sugeruje przypisanie większego znaczenia bezpieczeństwu energetycznemu niż integrowaniu ograniczeń środowiskowych i klimatycznych. Jeśli tak, to ten wybór można usiłować wytłumaczyć niestabilnością otoczenia geopolitycznego, rosnącymi problemami technicznymi i starzeniem się naszej energetyki. Lecz diabeł tkwi w szczegółach.

Okazuje się, że dział administracji publicznej „klimat” zawiera w sobie komponenty niezbędne dla całościowego podejścia do energetyki, której fundamentem jest inny dział o nazwie „energia”. Zarówno odnawialne źródła energii, jak i efektywność energetyczna, zarządzanie odpadami oraz rosnące znaczenie nowej mobilności pozostają zatem, na tym etapie przynajmniej, poza resortem energii. Co więcej, przemysły energochłonne i zarządzanie efektywnością energetyczną budynków są w dziale „rozwój”, a rozwój infrastruktury drogowej i jej dostosowanie do nowej mobilności – w „infrastrukturze”. Trudno zapanować nad przyszłością i – co za tym idzie – wziąć odpowiedzialność za bezpieczeństwo systemu energetycznego, nie panując nad znaczną jego częścią. Ważnym papierkiem lakmusowym sprawczości nowego resortu będzie umiejscowienie infrastruktury strategicznej – sieci elektrycznych, gazowych i paliwowych – i zarządzającego nimi pełnomocnika rządu. Wygląda na to, że przełożonego będzie mieć w Alejach Ujazdowskich.

Już jest jednak oczywiste, że nowy resort będzie pozbawiony bezpośredniego wpływu na kluczową instytucję finansową, jaką jest NFOŚiGW. To oznacza odcięcie go od sprawczości w zakresie nowych programów i projektów, nie wspominając nawet o spółkach energetycznych. Wydaje się, że jedyne, na czym może się skupić, to tzw. tu i teraz, czyli unikanie blackoutów (a jeśli coś się wydarzy, to kunszt ministra będzie polegał na uniknięciu wzięcia na siebie politycznej winy) lub dalsze mrożenie cen energii. Na razie instytucjonalna sceneria wskazuje na taki właśnie pomysł na nowy resort.

Wśród bardziej ambitnych, ale w dalszym ciągu niekontrowersyjnych działań, które nowy resort mógłby podjąć, jest przyspieszenie procedur inwestycyjnych związanych z budowaniem nowych bloków – konwencjonalnych, ale również jądrowych, w tym małych reaktorów – czy też uelastycznienie pracy bloków węglowych (realizując program Bloki 200+ sprzed wielu lat). Natomiast reforma górnictwa czy też powiązana z nią nowa polityka właścicielska wobec spółek energetycznych to już polityczne pole minowe.

Krótkoterminowe i zdominowane doraźną polityką podejście do energii będzie, oczywiście, ze szkodą dla nas wszystkich.