Porto to radosne dziecko nieszczęśliwego związku — Francji z Anglią. Kiedy rozsmakowanym w winach Wyspiarzom zakręcono galijski kranik, obrócili oczy na Portugalię.
Początkowo — po ślubie Eleonory Akwitańskiej z angielskim Henrykiem II — obu królestwom współżyło się, mimo licznych konfliktów, jako tako. Ale w połowie XVIII wieku zaczęły się schody i w końcu winne źródełko Anglikom po prostu wyschło. Spragnieni, zaczęli szukać innego dostawcy. W Portugalii.
Na krańcu Europy
Portugalia to kraj o długich winnych tradycjach. Anglicy początkowo ładowali na swe statki „czerwone portugalskie” z okolic Porto. Odbiorcom na Wyspach nie przypadło jednak do gustu. Było, niestety, za cienkie. Żądano czegoś bardziej treściwego i zarazem słodszego. Trzeba się było gdzieś głębiej zapuścić.
Któregoś dnia do Portugalii przybyli dwaj młodzieńcy z misją znalezienia czegoś godnego angielskich podniebień. Win próbowali wiele, długo — bez efektów. W końcu dotarli pod prąd rzeki Douro do maleńkiego Pinhao. Od razu urzekły ich tam lokalne czerwone wina, bardziej krągłe niż w innych częściach Portugalii. Nadal jednak zbyt wytrawne. Krążyli od winnicy do winnicy. Nagle zdarzył się cud — do tego w klasztorze Lamego. Poczęstowano ich tam winem, którego tak długo poszukiwali. Od razu zaczęli się dopytywać, jak jest wytwarzane. Mnisi początkowo udzielali pokrętnych odpowiedzi. Podobno dopiero po dobrych paru kieliszkach przyznali się do grzechu. O zgrozo, do fermentującego wina potajemnie dolewali brandy!
Taki kraj
Pinhao to leniwa, urokliwa miejscowość przytulona do koryta rzeki Douro. Rzekę otaczają pagórki, a na nich — winnica przy winnicy. Z Porto można tam dotrzeć samochodem, ale lepiej koleją, której tory wiją się wzdłuż koryta rzeki i morza winnic. Zamieszkaliśmy w hotelu Vintage Mouse (ma swą bocznicę kolejową). Gdy przyjeżdżają winni turyści, wita ich orkiestra i — oczywiście — porto, które leje się tam wszędzie. I tak w rzadko odwiedzanym Douro powoli zaczyna się rozwijać winna turystyka. Na szlaku porto (Rota do Vinho do Porto) można degustować i degustować...
Sprawdzone fortele
Dziś trudno sobie wyobrazić Anglię bez kieliszka porto. Raczą się nim, paląc cygara, dżentelmeni w swoich klubach. Panie akurat w tych okolicznościach nie są tam mile widziane. Zdrowie królowej za to wznosi się zawsze kieliszkiem porto.
Od mnisich czasów podstawowa technologia wytwarzania tego wina specjalnie się nie zmieniła. Nadal używa się tylko lokalnych szczepów winogron, nadal dolewa się brandy. Ale za nim do tego dojdzie, winogrona muszą ulec przyspieszonej obróbce. Przerwana przez brandy fermentacja jest bardzo krótka (48 godz.). Wino nie ma czasu na wolne pobieranie z moszczu tanin, aromatów i barwników. No i trzeba było coś wymyślić, by gronkom pomóc. Specjalnie w tym celu buduje się lagares — płytkie granitowe baseny. Najpierw wrzuca się w nie winne grona, potem towarzystwo zrzuca obuwie. No i hop do koryta! Padają komendy zupełnie jak w wojsku: na prawo, na lewo, naprzód marsz. No, może bez padnij... Niestety, dzieje się tak już tylko w nielicznych quintach (czyli gospodarstwach). Rolę stópek przejęła technika.
Potem już dojrzewanie. Głównie w beczkach, choć te najbardziej szlachetne trunki starzeją się i we flaszkach. Beczki mogą być różnych rozmiarów: od małych do całkiem potężnych. Przed wejściem Portugalii do Unii nie wolno było butelkować porto w winnicach. Beczki spływały rzeką do Vila Nova de Gaia (naprzeciwko Porto), gdzie przejmowali je pośrednicy. W ich magazynach porto dojrzewało. Oni decydowali też, czy rocznik był udany i kiedy go butelkować. Tylko z Porto mogło to słynne wzmocnione wino ruszać dalej w świat.
Smaki
Wina porto podzielić można na młode, podstawowe: białe, ruby (rubinowe), tawny (płowe) i na leżakującą arystokrację. Większość „młodzieży” stosunkowo szybko trafia na półki sklepowe (3-5 lat). Pozostałe długo dojrzewają w beczkach, potem marsz do butelek. Na etykietach widnieje ich wiek, a u tych najlepszych — wręcz data urodzenia. To wina rocznikowe; wśród nich też jest hierarchia. Za najznakomitsze uważa się wytwarzane z gron pochodzących tylko z jednej winnicy — Single Quinta Vintage.
Stare rocznikowe porto koniecznie trzeba dekantować: idzie o oddzielenie płynu od, psującego smak na podniebieniu, osadu. Chociaż okazało się, że i ten ma swoich zwolenników. Słynna jest opowieść o pewnej dystyngowanej angielskiej damie, która w latach 70. zeszłego stulecia w jednym z najwytworniejszych londyńskich sklepów regularnie kupowała niebywale drogie rocznikowe porto (1927). Gdy w końcu rocznik się wyczerpał, pani nie mogła ukryć zdenerwowania. Usłyszano, jak drżącym głosem wyszeptała: skąd ja teraz wezmę taki wspaniały osad dla moich kwiatków? Co ciekawe: okazało się, że płynna część zawartości butelki ponoć regularnie lądowała w zlewie. Ale czy to prawda? l
Warto wybrać
LBV
(99 zł)
Rubinowy w kolorze. Na podniebieniu potężny, a zarazem delikatny, z powiewem czarnych leśnych owoców. Miła harmonia kwaśności i tanin.
Dziesięcioletni
Tawny
(134 zł)
Potężny, o wyczuwalnej słodyczy, ale miękki i okrągły. Aromaty śliwek, także suszonych. Gdzieś daleko — także fig. Delikatna końcówka.
Dwudziestoletni
Tawny
(249 zł)
Optycznie bardziej dojrzały, pełen orzechowych akcentów. Miękki i słodki, o jedwabistym utkaniu. Długi posmak. Bardzo sympatyczny do wytwornego sączenia.
Trzydziestoletni Tawny
(399 zł)
To jedno z najwybitniejszych tawny dostępnych w Polsce. Złoty medalista w Londynie. Jego jasno bursztynowy kolor od razu mówi o słusznym wieku. Jedwabisty, z powiewem orzechów i długim posmakiem. Świetne wino!