— Przepraszam za spóźnienie, leciałem ze Stegny, miałem wiatr w twarz — mówi na przywitanie Tadeusz Czichon.



Ze Stegny? To jest tam pas dla odrzutowców? Dopiero później się okaże, że to nie żaden odrzutowiec wymagający betonu, lecz ultralekki samolot, cudo aerodynamiki, któremu wystarczy kawałek trawnika. Przez lata w biznesie Tadeusz Czichon, jeden z twórców i największy akcjonariusz warszawskiej spółki technologicznej ATM, był dla publiczności niczym pilot samolotu. Wiecznie na wyższym pułapie, nieosiągalny, choć nie z głową w chmurach. Ścisły umysł Czichona od ponad ćwierćwiecza wymyśla, analizuje, sięga po więcej. Zwieńczeniem ważnego etapu, przy którym nazwisko warszawskiego przedsiębiorcy wypłynęło do biznesowej prasy, miała być sprzedaż giełdowego ATM funduszowi Innova Capital. Według nieoficjalnych informacji, finansiści byli gotowi wyłożyć za spółkę ponad 0,5 mld zł. Wówczas Tadeusz Czichon za swój pakiet akcji zainkasowałby nawet 150 mln zł. Transakcja nie doszła jednak do skutku — fundusze mające udziały w ATM zdecydowały, że spółka warta jest o wiele więcej.
— Zatem zostaję w ATM co najmniej przez kolejne 2-3 lata. Potem spółka będzie warta sporo więcej, przecież ambitnie inwestujemy w centra danych, tylko w tym roku wydamy na nie 65 mln zł. Co będzie potem? Na pewno nie emerytura — mówi biznesmen, oprowadzając po szumiącym wentylatorami F4.
Niekiepska historia
F4 to nic innego jak czwarty z kolei budynek po sufit wypchany szafami z elektroniką. Stoi na warszawskim Grochowie. Nazwa serwerowni to aluzja do klawiszy funkcyjnych na klawiaturach komputerów. Obok biurowca ATM powstaje zresztą kolejne centrum danych, największe z dotychczasowych. To F5 oczywiście. Budowę widać z okien gabinetu prezesa.
— Pomyśleć, że zaczynaliśmy w ciasnym garażu — uśmiecha się współtwórca ATM i zaraz przypomina, że jego spółka to największy w Polsce gracz na rynku centrów danych, kontrolujący około go w 15-20 procentach. Przez lata ATM był jednak mylony (zresztą wciąż jest) z ATM Grupą, wrocławskim producentem telewizyjnym. ATM Grupa przebija się do świadomości ludzi dzięki „Światowi według Kiepskich”. A że ATM w starych dobrych czasach stworzył pierwszy na świecie — wcale niekiepski — rejestrator lotniczy oparty na pamięci elektronicznej? Któż to wie… no może tylko śledzący losy śledztwa w sprawie katastrofy smoleńskiej, bo urządzenie ATM było w prezydenckim tupolewie. Zresztą historia z nazewnictwem komplikuje się dalej — producentem rejestratorów wciąż jest ATM Przedsiębiorstwo Produkcyjne (ATM PP) niezależne od giełdowej spółki. W ATM PP rządzi ekipa założycieli giełdowego biznesu, który potem wykiełkował w różnych kierunkach. Uff… wróćmy do zacisznego garażu.
Pamięć pioniera
1987 rok, kilka tęgich głów siedzi w niezbyt reprezentacyjnej siedzibie przyszłego pioniera technologii lotniczych. Ekipa w garażu na warszawskich Starych Bielanach zebrała się w jednym celu: zainwestować pieniądze pożyczone od znajomych w projekt życia, który musi się udać. Bo jak się nie uda, to nie będzie do czego wracać.
— Z większością z tych sześciu osób wciąż mam biznesowo dużo wspólnego. Zaczynaliśmy od pomysłu, serc pełnych zapału i 3 tysięcy dolarów. Znajomi czekali półtora roku na zwrot zainwestowanych pieniędzy — opowiada 55-letni Tadeusz Czichon.
W zgrzebnym PRL ten pomysł był na pierwszy rzut oka lepszy i prostszy niż w „Ziemi Obiecanej”. Wspólnicy mieli wiedzę i potencjalne rynki zbytu na swój pomysł. Idée fixe objawiła się Czichonowi, gdy po studiach doktoranckich na Politechnice Warszawskiej trafił do PLL LOT. Został kierownikiem sekcji wydziału informatyki, zetknięcie z lotnictwem otworzyło mu oczy na szansę stworzenia czegoś wyjątkowego na skalę światową. I bynajmniej nie chodziło tylko o pieniądze, bo te miał zapewnione w LOT-cie. Kipiała w nim pasja twórcy, wynalazcy, pioniera. Te emocje wracają, gdy opowiada o pomyśle na precyzyjny rejestrator lotniczy wykorzystujący pamięć elektroniczną.
— Chodziło o takie urządzenie, z którego można odczytać informacje zaraz po lądowaniu i na bieżąco monitorować ewentualne problemy techniczne samolotu — tłumaczy przedsiębiorca.
Najprostsze rozwiązanie: zróbmy to w LOT-cie, przecież on użytkuje radzieckie samoloty niekompatybilne z elektroniką z Zachodu. Ale państwowy przewoźnik ani myślał brać na siebie ryzyko projektu Czichona, a tym bardziej nie myślał o ryzyku, jakie ponosi, stosując przestarzałe technologie. Zatem Tadeusz Czichon zamknął się z kolegami w garażu.
Czeskie buty
Patrząc z zewnątrz, można powiedzieć, że zaczęło się jak w starym dobrym żarcie, gdzie dwie firmy obuwnicze — z Polski i Czech — wysłały do Afryki swoich przedstawicieli w celu wysondowania popytu na ich produkty. Wraca Polak i biadoli:
— Szefie, fatalnie, tam nikt nie nosi butów.
Czech triumfuje:
— Szefie, ale potencjał! Tam wszyscy bosi.
Na starcie była trwająca miesiącami burza mózgów, nocne obrady i dzienne eksperymenty — jak zrobić nowość na skalę światową, ale zunifikowaną, gotową do produkcji seryjnej. W tym samym czasie nad podobnymi produktami pracowały mocne zespoły w wypasionych laboratoriach w Stanach Zjednoczonych i Japonii. Start-up Tadeusza Czichona i Tomasza Tuchołka (dziś prezesa ATM PP) nierozpieszczony zachodnimi ułatwieniami narzucił sobie ponad stugodzinny tydzień pracy. W „technokomunie” spali, jedli, żyli, tworzyli, napędzając technologiczny kierat. Wkrótce mieli gotowe zręby urządzenia ATM-QAR, pierwszego tego typu rejestratora lotów na świecie. Tadeusz Czichon odpowiadał za programowanie. Oryginalnym rozwiązaniem było zastosowanie wyjmowanej elektronicznej kasety pamięci — najbardziej zaawansowanego elementu rejestratora oraz oprogramowania do automatycznej analizy danych lotu. Byli gotowi do produkcji. I spadł deszcz dolarów? Nie. Najpierw niestety spadł samolot.
Oczy Japończyka
LOT ociągał się z inwestycjami w bezpieczeństwo floty, w końcu lat 80. spółka była w coraz gorszej kondycji finansowej. To wykazało także śledztwo po katastrofie Iła 62-M w Lesie Kabackim w maju 1987 r. Po tej tragedii nie było już mowy o kompromisie. Czarne skrzynki z Bielan zaczęły przynosić pierwsze zyski, choć i tak refinansowano je w kolejne projekty. Wyścig technologiczny trwał. — Części kupowaliśmy m.in. u dostawców ze Stanów Zjednoczonych. Po jakimś czasie mieliśmy wizytę panów z odpowiednich służb USA ciekawych, po co nam tak wyrafinowane podzespoły — ujawnia Tadeusz Czichon. Rejestratory trafiły co prawda do niemal wszystkich znaczących linii lotniczych w demoludach i zaczęły walczyć o uwagę zachodnich potentatów, jednak stres był ogromny — każdego miesiąca udziałowcy wykładali majątek na produkcję i każdego walczyli do upadłego o kolejne kontrakty. Płynność zgrzytała. Wydarzeniem była podróż do siedziby Boeinga w Redmond nieopodal Seattle, gdzie montowali rejestrator w kupionym przez LOT samolocie. Chłopaków z Polski przyjechał zobaczyć szef dużej firmy, ściśle współpracującej z Boeingiem przy produkcji czarnych skrzynek. Wypytywał, co i jak zza oceanu przyleciało. Potakiwał, ale w jedno nie mógł uwierzyć.
— W garażu robicie coś, co potem trafia do boeingów?!
Wkrótce pojawiła się oferta ze Stanów: przejmiemy waszą firmę.
— Nie zgodziliśmy się. Fizycznie nie było majątku do przejmowania, cała firma to byliśmy my, to, co mieliśmy w głowach — wyjaśnia warszawski przedsiębiorca.
Podobne zakusy robili Japończycy, nawet przedarli się przez Warszawę w poszukiwaniu laboratoriów ATM. Tadeusz Czichon do dziś ma w pamięci zagraniczniaków prostujących się jeden po drugim po przejściu przez niskie drzwi do garażu. I coraz szerzej otwierających oczy ze zdziwienia. To po wizycie tych szanownych gości dotarło do niego, że ten biznes jest już bardzo na serio. Postanowił kupić sobie pierwszy garnitur.
Noga w składzie
Po miesiącach balansowania na granicy być albo nie być, założyciele ATM postanowili nieco utemperować swoje wizjonerstwo, idąc na kompromis z rzeczywistością. Zaczęli montować i sprzedawać komputery PC, wykorzystując podzespoły z Dalekiego Wschodu. Na zyskach wypracowanych na tzw. składach celnych, zajmujących się montażem i eksportem sprzętu IT, rosły wówczas poważne majątki. Z czasem inżynierowie zaczęli także tu szukać nisz. Podjęli współpracę z firmą Silicon Graphics z Doliny Krzemowej, dostarczającą bardziej zaawansowane komputery, np. na potrzeby placówek naukowych. Po kilkunastu miesiącach wiadomo było, że druga noga biznesu zdominuje pierwszą. Stąd decyzja o jej wydzieleniu i późniejszym pokazaniu giełdowej publiczności. Rynkowa gra okazywała się matematyczną zagadką, przypominając Czichonowi licealne czasy, kiedy dla rozrywki ślęczało się nocami nad zadaniami matematycznymi, by nad ranem zadzwonić do równie zmęczonego kolegi:
— Jacek, słuchaj już wiem, mam rozwiązanie, a ty?!
Cel nadrzędny w biznesie przez lata pozostał ten sam: stworzyć model biznesowy akceptowalny przez rynek, sprzedawać pomysły, a nie jedynie czekać na organiczny wzrost. Tak było z późniejszą ideą kładzenia sieci światłowodów (jako pierwsza komercyjna firma w Polsce) czy z budową centrów danych.
— Ścisły umysł daje mi umiejętność analitycznego myślenia, logicznego wnioskowania, dedukcji. Zakładam np., że można skomercjalizować kilka tysięcy metrów kwadratowych F5. Bo outsourcing IT się opłaca, jest do niego przekonanych 75 proc. firm ze Stanów. W Polsce myśli tak jedynie co czwarty przedsiębiorca, ale z biegiem czasu ich przybędzie. Firmy produkują coraz więcej danych i są od nich coraz bardziej uzależnione. Zapewnienie im bezpieczeństwa przy jednoczesnej optymalizacji kosztów ich gromadzenia i przetwarzania staje się koniecznością — twierdzi wiceprezes ATM.
Lekcje stresu
Właśnie — wiceprezesura Tadeusza Czichona nie jest przypadkiem. Służy poniekąd za argument wobec sceptyków wizji ATM bez jego współtwórcy. Biznesmen twierdzi, że bez niego pociąg już się nie wykolei.
— Owszem, może będzie jechał wolniej lub szybciej, ale jestem pewien, że nastawiony jest na właściwe tory — mówi główny zainteresowany, nie ukrywając, że zdarzają mu się potknięcia, np. mPay, który — mimo finansowania ATM — kariery w płatnościach mobilnych na razie nie zrobił.
Był też rok 2000, jedyny, który w swojej ponad 25-letniej historii spółka zamknęła ze stratą wynikającą z pęknięcia bańki internetowej i zapaści na rynku integracji procesów informatycznych, napędzających wówczas jej rozwój. Te 10 mln zł do tyłu po pierwszym kwartale i 7 mln zł pod kreską na koniec roku były surową lekcją. Odrobioną, ale i wyczerpującą nerwowym napięciem. Odpowiedzi na takie sytuacje mogły być tylko dwie: jeszcze intensywniejsza praca i ucieczka w przestworza.
Atomowy Virus
Pytany o przewagi ATM nad konkurencją, Tadeusz Czichon wymienia m.in. zasilanie. Duże bloki serwerowni potrzebują mocy wystarczającej na zasilenie małego miasteczka. O taki przydział niełatwo w sąsiedztwie dużych miast, ATM swego czasu myślał więc nawet o zakupie modułowej elektrowni… atomowej. Kwestia zasilania dotyczy także ludzi biznesu. Wiceprezes ATM sposób na regenerację akumulatorów już opracował.
— Zanim zacząłem latać, wracałem do domu z bagażem problemów firmy. Budziłem się rano i jechałem z nim do biura. Latanie jest kapitalne: zakładasz słuchawki, włączasz silnik, rozpędzasz się i tracisz kontakt z Ziemią, na której zostają problemy. Ta separacja, nawet na chwilę, pół godziny po zmroku, po pracy, bardzo pozytywnie wpłynęła na jakość mojego życia — tłumaczy Tadeusz Czichon, który w powietrzu spędził już ponad 1,7 tys. godzin.
Virusa SW, produkowanego przez słoweńskiego Pipistrela, wybrał nieprzypadkowo. To nie jest luksusowa podniebna limuzyna. To odpowiednik elektrycznej Tesli: samolot ultralekki, kompaktowy, o zaskakująco dużym zasięgu, zwrotności i szybkości nawet jak na tę klasę. Zabrakło ci paliwa w locie, bo nawaliły pokładowe wskaźniki? Nie ma problemu, znajdź 150 metrów łąki i śmiało szybuj w jej stronę. Wyląduj, dolej paliwa i leć dalej.
— Ekspert z Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych stwierdził po pewnym nieprzyjemnym wydarzeniu sprzed 8 lat, że miałem szczęście, ale że do takiego szczęścia potrzeba umiejętności — zaznacza przedsiębiorca. Podczas kolejnej rozmowy mimochodem wspomina o swoim projekcie internetowym: mapie lądowisk na stronie fotolatanie.pl. Zaznaczył tam niemal 450 miejsc w Polsce, gdzie można wylądować małymi samolotami. Odwiedził już niemal 400 z nich, większość też sfotografował (z góry) i opisał.
— Jedno z moich ulubionych lądowisk to bieszczadzki Smolnik na połoninie u progu górskiego schroniska — opisuje Tadeusz Czichon.
Głód na szynach
Przed lataniem miał inne sposoby resetowania przepracowanego mózgu. Schodził Tatry, Kaukaz i Himalaje. W studenckich czasach zwiedził Europę na rowerze i to całkiem dokładnie, w końcu 70 tys. kilometrów na siodełku to nie przelewki.
— To był najlepszy sposób na zwiedzanie świata w czasach PRL. Transport gratis, podobnie spanie, a dziesiątki kilogramów prowiantu brało się ze sobą — wspomina Tadeusz Czichon.
Dziś ogląda kontynent i górskie szczyty z pokładu Virusa, co nie oznacza, że czuje się syty. Jak twierdzi, wciąż ma w sobie głód, świeżość, ciekawość świata. Tylko nie byłby już w stanie sam ciągnąć projektu dniami i nocami. Nadawać mu strategiczne kierunki — owszem. Prowadzony z synem wehikuł inwestycyjny ATP FIZ AN lokuje głównie w bezpieczne instrumenty finansowe, ale też — przez spółki celowe — na rynku nieruchomości i czasem w technologiczne start-upy. Z tyłu głowy wciąż pozostaje stary dobry ATM PP, który zarabia nawet kilka milionów złotych rocznie, jednak pod względem przychodów jest małą firmą. Rynek rejestratorów lotniczych zdominowali bowiem gracze ściśle związani z producentami samolotów.
— Jest pomysł na to, by szeroko wejść na rynek europejski z naszym nowym produktem — rejestratorami do pojazdów szynowych. Mamy nowoczesne, sprawdzone na polskim rynku produkty i wszystkie certyfikaty, by stanąć w szranki z francuskimi lub niemieckimi dostawcami. Wiadomo jednak, że to hermetyczny rynek i liczyć się będą nie cena, lecz innowacyjność i wyjątkowość. To wiązałoby się z inwestycjami w badania i rozwój, ale także w marketing w całej Europie. Decyzja jeszcze nie zapadła, wiem jednak, że ten model spółki rodzinnej, wielopokoleniowej bardzo mi odpowiada — mówi Tadeusz Czichon.
Refleks cyklisty
Turbodoładowanie w ATM PP to raczej plan na później. Bo teraz ATM ma podwoić przychody w kilka lat i stać się spółką wartą wyraźnie ponad miliard złotych. Będzie jazda na maksa. Przed Tadeuszem Czichonem jeszcze wiele wieczornych sesji w powietrzu. Przyda się refleks przy rozwiązywaniu biznesowych szarad, z szybkich ripost znany jest przecież od lat. Wśród przyjaciół współtwórcy ATM krąży anegdota, jak to w latach 70. dopedałował z kolegami pod słynną wieżę Donauturm w Wiedniu. Tę z obrotową kawiarnią na szczycie. Wszystko szło pięknie do czasu, kiedy na górze pojawił się kelner. Konsternacja — co zamówić z niemal pustym portfelem, by przeczekać pełen obrót restauracji? Padło na jedną coca-colę.
— I co jeszcze? — dopytuje kelner.
— Cztery szklanki.