Czas krojony lancetem

Dorota Czerwińska
opublikowano: 2013-03-29 00:00

Biega, żegluje, jeździ na łyżwach, nartach, snowboardzie, longboardzie, uprawia windsurfing, nurkuje, gra w squasha. Mało? Maluje, pisze, zbiera białą broń i domeny internetowe. A praca? Też jest fajna, bo to jego kolejna pasja.

Niektórzy nie mają żadnych zainteresowań, inni chcą je mieć i wciąż szukają czegoś, co wciągnie ich bez reszty. Ale są i tacy, którzy swoimi pasjami mogliby obdzielić wielu. Należy do nich Jerzy Ciszewski. Ale jak mogło być inaczej, skoro był już sportowcem, dziennikarzem, wiceministrem sportu, menedżerem prowadzącym firmy public relations i marketingu sportowego oraz szkoleniowcem i wykładowcą?

— Pasje biorą się z połączenia genów i wychowania. Jeżeli w domu jest potrzeba dyskusji, oglądania ciekawych rzeczy, tworzenia, dziecko to wszystko chłonie. Jeśli mamy coś zaszczepione w dzieciństwie, później to owocuje. A jeśli „szczepionka” się nie przyjmuje, warto dziecku aplikować inną — jak nie sport, to może muzykę, taniec, malowanie. Z hobby człowiek ma większe szanse na osiągnięcie harmonii wewnętrznej, która jest niezbędna, by funkcjonować w rodzinie, społeczeństwie, pracy — mówi Jerzy Ciszewski, prezes MSL Group Poland.

Po pierwsze sport

W domu zaszczepiono mu czytanie książek (jego zdaniem szczepionka obowiązkowa) i zamiłowanie do sportu, dzięki któremu w dzieciństwie mógł się wyżyć i oglądać świat. Na początku lat 80. trenował żeglarstwo i był członkiem kadry narodowej w klasie 470. Brał udział w mistrzostwach Europy i świata, zdobył wicemistrzostwo kraju.

Uważa, że sport uczy dzieci uczciwej rywalizacji, przełamywania słabości, nakierowania na cel. Później utrzymuje w dobrej kondycji psychicznej i fizycznej. Jemu jest niezbędny jak tlen i choć przyznaje, że czasem walczy ze sobą, by się podnieść z kanapy, to sport wygrywa i codziennie poświęca mu półtorej godziny. Co uprawia? Ćwiczenia oparte o różne sztuki walki, windsurfing, pływanie, biegi, chodzi na siłownię, jeździ na łyżwach, longboardzie, snowbordzie, nartach, nurkuje, gra w squasha...

— Dzięki sportowi lepiej się czuję, jestem przygotowany do konkurowania w świecie biznesu. Po treningu wszystko mi się lepiej w głowie układa, jestem spokojniejszy, szczęśliwszy — mówi Jerzy Ciszewski.

Tej jesieni chciałby przebiec Maraton Warszawski. Od dwóch lat biega regularnie, ale często łapie kontuzje — a to mięsień, a to ścięgno, a to staw. Ale się nie poddaje. Chciałby pobiec poniżej 4 godzin.

— Nie interesuje mnie aplauz, nie chcę tylko zrobić z siebie idioty — wyjaśnia.

W imię ojca

Od lat pisze blog na temat PR, marketingu politycznego i sportowego i promocji Polski. Jego pasją jest kultura narodowa. Martwi go, że przeciętny Polak nie traktuje naszych malarzy, muzyków, pisarzy, sportowców jako dóbr narodowych, którymi według niego są. Na pytanie czy prawdą jest, że pisze scenariusze, odpowiada:

— Coś tam piszę. Ale najważniejsza jest teraz książka o moim ojcu, bohaterze Powstania Warszawskiego, który nigdy nie dbał o pamięć o sobie. To mój obowiązek. Chcę ją wydać przed 1 sierpnia tego roku. Mój ojciec jako jedyny zestrzelił w czasie powstania niemiecki samolot bojowy — Stukasa bombardującego Stare Miasto. Wyprowadzał też kanałami ludzi ze Starego Miasta. Wcześniej brał udział w akcji Żegota, ratując Żydów z warszawskiego getta. Był patriotą, żołnierzem, akowcem z krwi i kości. Po powstaniu uciekł z transportu. Ujawnił się w 1953 roku. Co tydzień musiał się zgłaszać w UB i nigdy nie wiedział, czy stamtąd wyjdzie. Dostał Virtuti Militarii i trzy Krzyże Walecznych. Moi przodkowie bili się też w powstaniu styczniowym i listopadowym — opowiada Jerzy Ciszewski.

To też rodzinna „szczepionka”. Historia pasjonuje go od dziecka, zwłaszcza historia polskiego oręża i drugiej wojny światowej. Kolekcjonuje białą broń. Interesuje go fotografia, ale twierdzi, że to nic nadzwyczajnego, bo wszyscy dziś chorują na chorobę fotograficzną. Kiedy pracował w „Gazecie Wyborczej”, pisał, ale też uwieczniał sportowców na fotografiach. Ostatnio kupił obiektyw do makrofotografii i nią też stara się zajmować. Choć uważa, że to nadprodukcja, bo później nie jest w stanie tego nawet obejrzeć. Ważnym światem jest dla niego malarstwo. W domu pełno blejtramów, farb, obrazów. Zanim zaczął malować, wydawało mu się to proste. A teraz walczy z kolorem, fakturą, przestrzenią. Brał lekcje malarstwa, ale i tak czuje się niedouczony.

— Mam szajby na różne tematy i malarzy. Miałam szajbę na pejzaże, na kwiaty, czasem maluję ze zdjęć — mówi Jerzy Ciszewski. Na razie sprzedał dwa obrazy, za które kupujący wpłacili po 500 zł na hospicjum dziecięce. — Wiem, że nie schowali ich za szafę, ale powiesili, więc chyba im się podobają. To ważne, bo inaczej miałbym poczucie, że kupili je, by zrobić mi przyjemność — dodaje. Kiedy maluje? W weekendy albo gdy dziecko pójdzie spać.

— Wieczorne malowanie kończy się często poranną niespodzianką. W sztucznym świetle to, co namalowałem, wygląda inaczej niż w dziennym — śmieje się menedżer.

Być jak Hans Kloss

Jako dziennikarz był dobry w wymyślaniu tytułów. Teraz uwielbia wymyślać domeny internetowe.

— Wymyślam i kupuję. Mam już kilkadziesiąt. To dla mnie zabawa. Cel biznesowy sobie dopowiadam. Domenę public relations. pl kupiłem w latach 90. Kiedy na kongresie w Stanach Zjednoczonych amerykańscy koledzy zobaczyli ją na mojej wizytówce, powiedzieli, że tam byłaby warta 10-15 milionów dolarów. W Polsce zapewne dużo mniej, ale to domena odnosząca się do branży, w której jestem czynny. Ostatnio zarejestrowałem domenę mejkersi, tę od drukarek 3D — chwali się Jerzy Ciszewski.

Jak każdy młody człowiek na przełomie lat 60. i 70. uwielbiał „Czterech pancernych i psa” i „Stawkę większą niż życie”. Wtedy do głowy by mu nie przyszło, że w przyszłości zagra w remaku jednego z nich. Ale gdy usłyszał, że powstanie „nowy Hans Kloss”, zgłosił się na casting i… dostał rolę. Co prawda nie tytułowego J23, lecz generała Wehrmachtu, ale i tak był mile zaskoczony.

— Właściwie wszystko mi było jedno, kogo zagram. Mundur niemiecki w ogóle mi nie przeszkadzał, chodziło po prostu o zabawę w wojnę i w film. Kiedy zobaczyłem się na ekranie, nie byłem oczywiście zadowolony, ale podobno i aktorzy tak mają — opowiada, pokazując swoje zdjęcie z planu.

— Wtedy byłem dużo grubszy, bo właśnie rzuciłem palenie — śmieje się. Poprzeczkę ustawił sobie wysoko, bo uważa się za antytalent do wystąpień publicznych, mimo że prowadzi szkolenia, zajęcia na Uniwersytecie Warszawskim, a kilka lat temu w rządzie Marka Belki był wiceministrem sportu, więc zdarzało mu się przemawiać w Sejmie.

— Mimo że występuję od lat, zawsze mam tremę. Chyba dlatego, że chciałbym sprostać oczekiwaniom słuchaczy. Wystąpienie w Sejmie było największym wyzwaniem. Byłem przedstawicielem rządu i nie mogłem się skompromitować. Pełna sala, wszyscy patrzą, słuchają, radio, telewizja... Kiedy występowałam tam pierwszy raz, wszystko, o czym chciałem opowiedzieć, miałem napisane na ponumerowanych kartkach, które mi się poplątały. To dopiero był stres. Ale dałem radę — wspomina.

Twierdzi, że nigdy nie pójdzie na emeryturę.

— To mnie nie interesuje. Lubię tworzyć i być z ludźmi. Praca pozytywnie wpływa na człowieka, a jej brak destrukcyjnie — twierdzi. Należy do 2-3 proc. szczęśliwców, dla których praca jest jednocześnie pasją. Mało tego, twierdzi, że ma fajną robotę i nigdy się w niej nie nudzi.

— Public relations jest pobudzające, inspirujące, rozwijające, motywujące. Ale w dziennikarstwie też pracowałem z pasją — dodaje. Ile godzin pracuje?

— To trudne pytanie. Dzięki nowym technologiom praktycznie pracujemy od rana do nocy, bo a to trzeba napisać maila, a to zadzwoni klient. Prowadzę firmę, która zatrudnia ponad 100 osób, i nie jestem panem swego czasu. Ale staram się kroić go lancetem — podsumowuje Jerzy Ciszewski.

Jerzy Ciszewski

Zawodowo zajmuje się public relations, marketingiem sportowym, politycznym, social media. Zarządza MSL Group Poland.