Tydzień temu w tekście zatytułowanym „Koalicyjna agonia jeszcze trochę potrwa” odniosłem się do pow-szechnych urlopów słowami: „Mamy cichą
nadzieję, że jakieś tematy komentarzowej
orki jednak się nam w tym jałowym
okresie trafią”. I dzięki aktywności klasy po-
litycznej się to spełnia, ale jak w dowcipie
o złotej rybce, która życzenia realizowała niedokładnie, ponieważ była przygłucha.
W koalicyjnym kabarecie wczoraj dała głos Liga Polskich Rodzin, przerażona perspektywą wyborów, które ją zniosą ze sceny. Roman Giertych wraz z pretorianami od kilku dni przygotowywali mocne wejście, dające wrażenie, że jeszcze uczestniczą w politycznej grze. I zaproponowali — tylko nie wiadomo komu, ponieważ rzucili to w przestrzeń — skupienie się koalicji pod przewodem innym niż konfliktowego Jarosława Kaczyńskiego. Owa cecha szefa rządu została przez LPR zdiagnozowana prawidłowo, ale cała reszta koncepcji jest polityczną brednią. Można się domyślać, że chodziłoby o tzw. konstruktywne wotum nieufności w trybie art. 158 Konstytucji RP, polegające na wymianie jednym głosowaniem dotychczasowego premiera na wskazanego imiennie następcę. Bywa to możliwe, ale tylko w sytuacji porozumienia się wszystkich udziałowców — tak jak zdarzyło się kiedyś przy wymianie Waldemara Pawlaka na Józefa Oleksego, a później Oleksego na Włodzimierza Cimoszewicza.
Na zaczynającym się 22 sierpnia posiedzeniu Sejmu zapewne wcale nie dojdzie do głosowania nad skróceniem kadencji. Aby miało ono sens, wcześniej musiałoby się znaleźć co najmniej 307 zdecydowanych posłów. Istnieje prostsze rozwiązanie, wymuszające zrzucenie przez klasę polityczną masek obłudy i rozstrzygnięcie — wóz albo przewóz. Wobec agonii koalicji, najbardziej uczciwym posunięciem Jarosława Kaczyńskiego byłoby zwrócenie się do Sejmu o wyrażenie jego gabinetowi wotum zaufania w trybie art. 160 Konstytucji RP. No tak, ale przegrana automatycznie równałaby się dymisji — a właśnie do tego przywódca IV RP za wszelką cenę nie chce dopuścić i kombinuje, jak by tu odpowiedzialność za swoją klęskę przerzucić na abstrakcyjnie pojmowany parlament.