5 listopada 2024 r. słoń całkowicie osła pognębił nie tylko w elekcji 47. prezydenta Stanów Zjednoczonych Ameryki, lecz również w odnowieniu jednej trzeciej składu Senatu oraz w wyborze całej Izby Reprezentantów. Wynik prezydencki absolutnie nie jest zaskoczeniem, przecież był przewidywalny – zwłaszcza przez biznes – chociaż nieprzyjmowany do wiadomości przez stronę demokratyczną. W dwóch dużych tekstach, które ukazały się w PB w wyborczy superwtorek, 5 listopada, autorzy niezależnie od siebie oszacowali identycznie przewagę Donalda Trumpa w głosach elektorskich 268:251. Już wtedy był o mały krok od postawienia kropki nad i, czyli zdobycia upragnionych 270 głosów. Na jego konto z góry zaliczyliśmy głosy z czterech na siedem tzw. stanów wahających się – przy założeniu, że naprawdę nieodgadniona pozostaje jedynie Pensylwania z 19 elektorami. Gdyby ten strategiczny stan przejęła Kamala Harris, to zostałaby 47. prezydentem z najniższą możliwą przewagą 270:268. Niestety dla niej – przegrała nie tylko w owej historycznej kolebce USA, lecz również w dwóch stanach nad Wielkimi Jeziorami, czyli Wisconsin i Michigan. W efekcie Donald Trump wygrał elektorsko rezultatem 312:226. Notabene w 2016 r. był lepszy od Hillary Clinton w stosunku 304:227, zaś w 2020 r. przegrał z Josephem Bidenem 232:306, zatem w trzech kolejnych wyborach wyniki wyszły arytmetycznie bardzo zbliżone.
Różne stany jeszcze przyjmują nadane do 5 listopada głosy korespondencyjne. To już jednak resztówka, który nie zmieni stanowych zwycięzców. Z czasowym poślizgiem ustalony zostanie także co do głosu wynik ogólnoamerykański, który nie ma żadnego znaczenia prawnego, ale symboliczne ogromne. Według wstępnych wyliczeń również w tej kategorii lepszy okazał się Donald Trump, co jest niespodzianką. Ostatnio zarówno w 2016 r. jak też w 2020 r. w skali całych USA wygrywali kandydaci demokratyczni, a to z tego powodu, że w urnach uzyskiwali dużą przewagę netto w najludniejszych stanach, typu Kalifornia czy Nowy Jork, co oczywiście liczby głosów elektorskich tam nie zwiększało. Kamala Harris rzecz jasna w tych niebieskich ludnych stanach pewnie wygrała, ale wyniki się spłaszczyły. Natomiast w tradycyjnie czerwonych, takich jak Teksas czy Floryda, bilans głosów netto na korzyść Donalda Trumpa się rozciągnął. Najsilniejszą wynikową opoką i tak pozostaje wydzielony federalny Dystrykt Columbia, czyli stołeczne miasto Waszyngton, gdzie Kamala Harris wygrała procentowo… 91:7. Około 1 proc. poparcia zebrał tam Robert Kennedy junior, który jako kandydat niezależny wycofał się i przystał do Donalda Trumpa, ale w wielu stanach… pozostał na wydrukowanych wcześniej kartach. Powiedzieć, że mieszkańcy stolicy, wśród których udział białych wynosi tylko 36 proc., byłego 45. i zarazem nowego 47. prezydenta USA jakoś nie lubią – to niczego nie powiedzieć…
Analizy następstw wyborczego rozstrzygnięcia zarówno dla USA, jak też dla świata dopiero się rozpoczynają. Jedna okoliczność bezdyskusyjnie ułatwi bardzo Donaldowi Trumpowi rządzenie – Partia Republikańska zarówno w odnowionym Senacie, jak też w nowej Izbie Reprezentantów będzie miała przewagę. 119. Kongres USA rozpoczyna kadencję 3 stycznia 2025 r., zaś 6 stycznia formalnie zatwierdzi elektorski wybór 47. prezydenta Donalda Trumpa oraz 50. wiceprezydenta Jamesa Vance’a. Tą procedurą kierował będzie przewodniczący Senatu, czyli… Kamala Harris, jeszcze urzędujący wiceprezydent. Generalnie zapowiada się, że tym razem szturmu niezadowolonych z wyniku na wzgórze Kapitolu nie będzie, ale na wszelki wypadek federalne serce Waszyngtonu przez dwa miesiące jeszcze pozostanie wygrodzone płotami i barierkami. Nauczka z demokracji.