Inflacja w Polsce spada znacznie wolniej od oczekiwań. Właściwie przestała spadać, mimo że gospodarka wciąż znajduje się w trudniej sytuacji.
Powód? Stabilna inflacja to druga strona medalu niskiego bezrobocia.
Udało się podtrzymać zatrudnienie i wynagrodzenia, to firmy nie musiały
ciąć cen w reakcji na niższy popyt. Choć wiele wskazuje na to, że
nadchodzący rok przyniesie lekkie obniżenie inflacji, to jej głęboki
spadek, nawet poniżej zera, jak niektórzy prognozowali na wiosnę, wydaje
się w tym momencie mało prawdopodobny.
We wrześniu inflacja w Polsce wyniosła 3,2 proc. wobec 2,9 proc. w
sierpniu. Polska jest tym samym jednym z niewielu krajów UE, gdzie ceny
pod koniec lata przyspieszyły. Warto szczególną uwagę zwrócić na
inflację bazową netto, która pokazuje zmiany cen bez żywności i energii,
czyli towarów mocno zależnych od pogody i zmian na rynkach surowcowych.
Ten wskaźnik lepiej niż główny pokazuje najważniejsze trendy inflacyjne
w gospodarce. Inflacja bazowa we wrześniu wyniosła około 4,3 proc.
(dokładne dane poznamy dopiero dziś), czyli osiągnęła tegoroczne
maksimum i była najwyższa od grudnia 2001 r. Tak — najwyższa od niemal
19 lat.
Taki rozwój sytuacji jest zaskoczeniem m.in. dla analityków Narodowego
Banku Polskiego, którzy jeszcze w lipcu prognozowali, że inflacja
bazowa wyniesie latem około 3,3 proc. Ten rozjazd rzeczywistej ścieżki
cen z prognozami widać na wykresie. Co się stało? To łatwo
zauważyć. NBP prognozował, że PKB spadnie w III kw. niemal o 8 proc. rok
do roku, a stopa bezrobocia wzrośnie do około 6 proc. (stopa bezrobocia
mierzona według metodologii europejskiej, a nie poprzez rejestracje w
urzędach pracy). Tymczasem spadek PKB był prawdopodobnie dużo niższy i
wyniósł pewnie nie więcej niż 4 proc., a stopa bezrobocia nie wzrosła w
III kw. w ogóle. Gospodarka jest mocniejsza od oczekiwań, firmy to czują
i nie są chętne do obniżania cen. Sprawa wyjaśniona, możemy się rozejść.
Zostało jeszcze pytanie o przyszłość — czy inflacja zacznie wreszcie
spadać mocniej. Druga fala epidemii, połączona z mniejszym już wsparciem
rządu dla firm, zapewne sprawi, że wiele cen w końcu zacznie hamować.
Już widać pierwsze sygnały. Na mocno dotkniętym kryzysem rynku HoReCa
(hotele, restauracje, katering) np. dynamika cen zaczyna się obniżać.
Nie jest to wciąż istotne hamowanie, ale odwrócenie kilkuletniego trendu
wzrostowego na tym rynku jest wyraźne i pewnie będzie kontynuowane.
Podobne efekty, wywołane wciąż niskim popytem, wystąpią zapewne na
innych rynkach. W kierunku wyższej inflacji może oddziaływać także
osłabienie złotego, a jak popyt w gospodarce będzie spadał za mocno, to
rząd będzie go stymulował, co też będzie wpływało pozytywnie na ceny.
Podsumowując wszystkie czynniki, wydaje się, że inflacja w nadchodzących
kwartałach może wynosić między 2 a 3 proc. Będzie niższa niż obecnie,
szczególnie w kategoriach bazowych, bo w końcu efekty niskiego popytu
będą się powoli przekładać na ceny. Nie spadnie jednak dużo bardziej, a
patrząc na dłuższą perspektywę, istnieje większe prawdopodobieństwo
utrzymywania się inflacji powyżej 2,5 proc. niż poniżej. Bez inflacji
bowiem będzie bardzo ciężko wyjść z długów wygenerowanych przez
epidemiczny kryzys.
© ℗
Podpis: Ignacy Morawski, główny ekonomista „Pulsu Biznesu”