Mandaty obecnych europosłów formalnie wygasną dopiero w niedzielę 30 czerwca 2019 r., zaś następnego dnia zjedzie do Strasburga już nowy skład, wybrany na kadencję 2019-24. Niemniej od Wielkanocy aż do inauguracyjnego posiedzenia PE we wtorek 2 lipca 2019 r. w kalendarzu nie ma już nic, nie tylko sesji, lecz także posiedzeń komisji, spotkań w krajowych okręgach etc. Europosłów czeka 2,5 miesiąca wynagradzanego jak dotychczas słodkiego życia na zwolnionych obrotach, podobnie zresztą jak ich asystentów, pracowników biur etc.

Niemal kwartał miodu zakłóca jednak bardzo stresujący termin dziegciu. Nieubłaganie zbliża się wielka próba, czyli wybory do PE, odbywające się w 28 państwach w wydłużony weekend 23-26 maja. Do opisu nastrojów europosłów idealnie pasuje kultowa piosenka Skaldów do tekstu Agnieszki Osieckiej: „Wśród ptaków wielkie poruszenie, ci odlatują, ci zostają… Na łące stoją jak na scenie — czy też przeżyją, czy dotrwają?” Zgodnie ze swoją wyborczą tradycją w czwartek 23 maja zaczną Wielka Brytania i Holandia. W piątek i sobotę zagłosuje kilka innych państw, ale zdecydowana większość, w tym Polska — w niedzielę 26 maja. Wobec odłożenia brexitu udział Wielkiej Brytanii w wyborach stał się już pewnikiem, zatem na razie do szuflady (ale nie do kosza) trafi reforma PE — zmniejszenie liczby foteli z 751 do 705, a także korekta ich przydziałów dla poszczególnych państw. Zatem Polska będzie miała 51 europosłów, tak jak w kończącej się kadencji, a nie 52. Na szczęście taka zmiana absolutnie nie zakłóci u nas procedury, okręgiem rozliczeniowym jest cały kraj, zatem Państwowa Komisja Wyborcza ustali metodą d’Hondta po prostu 51 ilorazów dających partiom mandaty, a pechowy 52 znajdzie się już pod kreską. Swoją drogą ciekawe, kto i z którego komitetu okaże się owym nieszczęśnikiem… W każdym razie jedyna konieczna nowelizacja polskich przepisów to zmiana cyferki, z 2 na 1, w technicznym postanowieniu prezydenta RP, którego § 2 na razie brzmi: „W Rzeczypospolitej Polskiej wybiera się 52 posłów do Parlamentu Europejskiego”.
Od wielu miesięcy unijne sondaże wyborcze uwzględniały 705 miejsc w PE. W tym tygodniu pierwszy raz odniosły się do liczby 751, z mandatami brytyjskimi. Wprowadziło to do prognoz istotną zmianę. Okazuje się, że w Zjednoczonym Królestwie przoduje sondażowo Partia Pracy, wyraźnie przed konserwatystami. W relacjach wewnątrzbrytyjskich to sygnał, że związana z brexitem ostrzegawcza żółta kartka dla premier Theresy May zaczyna przechodzić w kolor „późnopomarańczowy”, już naprawdę bliski czerwonego. Przedświąteczna radość naturalnie zapanowała w międzynarodówce Socjalistów i Demokratów. Ta grupa tradycyjnie trzyma w PE drugie miejsce, za chadecką Europejską Partią Ludową. Sondaże bez Wielkiej Brytanii wieszczyły właśnie S&D największe straty, łącznie ze strąceniem z drugiego miejsca, co oznaczałoby również utratę stanowiska przewodniczącego PE, zajmowanego zawsze przez połowę kadencji (ostatnio był nim Martin Schulz). Odłożenie brexitu groźbę wisząca nad międzynarodówką centrolewicową przynajmniej czasowo odsuwa.