Czynnik nadrzędny

Jacek Zalewski
opublikowano: 2007-10-17 00:00

Dzisiaj upływa dziesięć lat od wejścia w życie Konstytucji RP. Jubileusz obchodzony był już 2 kwietnia, w dziesięciolecie jej uchwalenia, ale tuż przed wyborami konstytucyjne refleksje zyskują szczególny kontekst. Wszak do preambuły ustawy zasadniczej wpisany został termin „Trzecia Rzeczpospolita”, czego nie uznają budowniczowie Czwartej.

Okolicznością wręcz fatalną okazuje się pisanie wszystkich polskich konstytucji po 1918 r. „pod” kogoś lub przeciw komuś. Ośrodek władzy przeciągany był w zależności od wpływów tego, kto ową władzę akurat trzymał. Zaczęło się 17 marca 1921 r., kiedy wprowadzono ustrój parlamentarno-gabinetowy, aby do słabej prezydentury zniechęcić marszałka Józefa Piłsudskiego. 23 kwietnia 1935 r. wahadło przesunęło się na drugą stronę i prezydenta umocowało jako „czynnik nadrzędny w Państwie”. Nanosząc poprawki w Konstytucji PRL z 22 lipca 1952 r., Józef Stalin nakazał komunistom skupienie władzy w rządzie, czemu Bolesław Bierut natychmiast się podporządkował, zamieniając urząd prezydenta na kolektywną

Radę Państwa, sam zaś zajmując fotel premiera. Po zmianach ustrojowych w 1989 r. i przywróceniu prezydentury Lech Wałęsa starał się wyrwać jak najwięcej władzy — nic dziwnego, że prace komisji konstytucyjnej pod przewodem Aleksandra Kwaśniewskiego zmierzały w kierunku ustroju kanclerskiego. Nagły zwrot nastąpił, gdy sam Kwaśniewski został głową państwa. W rezultacie ustrój przyjęty w Konstytucji RP okazał się mieszańcem — w zasadzie jest parlamentarno-gabinetowy, ale z silnym akcentem prezydenckim.

Dzisiejsza jubilatka przyjęta została

25 maja 1997 r. w dziwnym referendum,

dla którego ważności wyjątkowo nie obowiązywał próg frekwencyjny. Wyniki głosowania, odniesione do wszystkich uprawnionych, były następujące: za — 22,59 proc., przeciw — 19,67 proc., nieobecna większość — 57,74 proc. I o tych realiach trzeba pamiętać. Ale z drugiej strony — to prawdziwy cud, że w podzielonej Polsce w ogóle udało się jakąś konstytucję uchwalić i nawet uzyskać przewagę głosów (wśród tych, którzy poszli do urn) dla jej zatwierdzenia.

W ciągu minionych dziesięciu lat najbardziej mnie zdumiewał aplauz dla wielu przepisów Konstytucji RP ze strony jej zadeklarowanych wrogów — kiedy tylko dochodzili do władzy. Kapitalnym przykładem była przemiana Mariana Krzaklewskiego, który przed referendum w 1997 r. chciał intronizować Chrystusa Króla dla ratowania Rzeczypospolitej ginącej pod bezbożną konstytucją — a po kilku miesiącach pełną garścią czerpał z niej władzę dla AWS.

Ale rekord nie do pobicia ustanowili bracia Kaczyńscy. Budując dziesięć lat temu równowagę między uprawnieniami prezydenta i premiera, ojcowie konstytucji w najczarniejszych snach nie przewidzieli, że oba te ośrodki władzy staną się jednością. Postępując zgodnie z literą — ale nie z duchem — Konstytucji RP, bliźniacy podejmują decyzje zaskakujące nawet ich najbliższe otoczenie. A to przywrócą — wstydliwie, w środku nocy, bez mediów — Andrzeja Leppera na stołek wicepremiera, a to go nagle wyrzucą… A to taktycznie odwołają ministrów zagrożonych wotum nieufności, a to ich ponownie powołają…

Apetyt na władzę rośnie w miarę rządzenia, dlatego prawdziwą opoką IV RP byłoby skopiowanie z przedwojennej konstytucji kwietniowej przepisu, że prezydencki „czynnik nadrzędny” dosłownie „mianuje według swego uznania Prezesa Rady Ministrów”. Na szczęście dla Polski — są to tylko mrzonki. A w najbliższą niedzielę będziemy mieli w tej sprawie co nieco do powiedzenia przy urnach.

Jacek Zalewski