Ledwie w sobotę Jarosław Kaczyński, czyli współczesny odpowiednik nieponoszącego jakiejkolwiek odpowiedzialności konstytucyjnej pierwszego sekretarza KC PZPR, ogłosił swoje życzenie na plenum, a już we wtorek premier Mateusz Morawiecki ubrał nakaz partyjnego władcy w buty formalnego rozporządzenia Rady Ministrów.
Kolejny raz z ręką w… obudzili się udziałowcy Rady Dialogu Społecznego (RDS). Jeszcze w sierpniu strona rządowa przedstawiła do konsultacji oficjalną propozycję, by z obecnej kwoty brutto 2250 zł płaca minimalna podniesiona została od 1 stycznia 2020 r. do 2450 zł, czyli o 8,9 proc. To także byłby wzrost mocno ponad stan, wyprzedzający wzrost wydajności pracy. Po wydaniu przez prezesa rozkazu, obliczonego na pozyskanie przez PiS dodatkowego elektoratu, wszystkie ustawowe zasady wzięły w łeb, zaś RDS została rzucona w charakterze podpałki na wyborczy stos. Ustalony arbitralnie skok płacy do 2600 zł, czyli aż o 15,6 proc., to specyficzna pomostówka. Został wyliczony tak, by po następnym skoku o 15,4 proc. wyszła 1 stycznia 2021 r. ogłoszona na plenum kwota 3000 zł. W późniejszych latach rząd ma przyjmować w rozporządzeniach kolejne pomostówki, by 1 stycznia 2024 r. dojść do 4000 zł. To ma być już trzecia kadencja rządów PiS. Z pewną taką nieśmiałością pozwolę sobie postawić tezę, jak wtedy skoczy kurs euro — może do 6, a może nawet 7 złotych…
Rozrośnie się szara strefa
Bezprecedensowe tempo wzrostu najniższej płacy będzie ogromnym wyzwaniem dla przedsiębiorstw, które w ciągu kwartału będą musiały niespodziewanie znaleźć dodatkowe pieniądze. Płaca minimalna jest narzędziem przeciwdziałającym ubóstwu pracujących. Wybór jej wysokości jest jednak wyzwaniem — by cel społeczny zrealizować, ale zarazem ingerencją w mechanizm rynkowy nie zaszkodzić gospodarce. Skokowy wzrost, wyraźnie powyżej obserwowanego wzrostu produktywności, będzie miał negatywny wpływ na rynek pracy. Rośnie ryzyko bezrobocia wśród najmniej produktywnych pracowników oraz upadku firm w branżach, gdzie są niskie marże. Kłopoty będą mieć przedsiębiorstwa, w których dominują kontrakty długoterminowe. Możemy się też spodziewać powiększenia szarej strefy.
Wątpliwe są korzyści sektora publicznego związane ze zwiększaniem przychodów podatkowych. W dobie spowolnienia gospodarczego wzrost kosztów pracy może mieć znacznie gorszy bilans, jeśli liczba pracujących spadnie i obniżą się wpływy z CIT w związku z upadłościami przedsiębiorstw. Znaczny wzrost płac podtrzyma też wysoką inflację. Wzrosną też koszty finansowania polityki wobec rynku pracy, nie wspominając o rosnącym funduszu płac w budżetówce i kosztach usług zleconych. Także w tym ostatnim przypadku pomijanie kontekstu długookresowych umów jest bagatelizowaniem głosu biznesu.
Konfederacja Lewiatan