Długodystansowiec

Jacek Konikowski
opublikowano: 2008-10-31 00:00

Niedoszły nasz kolega (dziennikarz), numeryk, biegacz… Przede wszystkim finansista z aspiracjami.

Jacek Krawiec.

A ja wam mówię, że Jacek jeszcze będzie szefem Orlenu — rzucił kiedyś "w powietrze" Piotr Bieliński podczas rozmowy o jego aruanach.

Wszyscy byli w szampańskich nastrojach, bo przed chwilą przekonywał, że dorosły aruan potrafi wyskoczyć z wody i zjeść małpkę, dlatego uwagę o Krawcu przyjęli jak kolejny dowcip prezesa spółki Action, który ściągnął Krawca do siebie. Zresztą wtedy — jak pamięta jeden ze zgromadzonych — bardziej frapowało ich wielkie akwarium w jego gabinecie niż postać Jacka Krawca, który był, a jakby go nie było. Gdzieś tam ze swoimi myślami — jak to on. Minęły dwa lata…

Biegiem do kariery!

Nikt już go dzisiaj nie kojarzy w Kołobrzegu. Kumple, z którymi ścigał się na szkolnych bieżniach, rozjechali się po świecie i może teraz, gdy Jacek Krawiec został prezesem Orlenu, zaczną go szukać na Naszej-klasie. Nie znajdą. Prędzej na leśnych duktach w Magdalence, gdzie wyciska z siebie siódme poty, dzięki czemu wciąż mieści się w stare garnitury. Bo Jacek Krawiec karierę robił w biegu, dosłownie i w przenośni.

— W domu żyło się sportem. Ojciec był mistrzem Polski juniorów w lekkiej atletyce w 1955 roku. "Od zawsze" prowadził sekcję lekkoatletyczną w miejscowym klubie sportowym w Kołobrzegu. Trenował juniorów. Miał mistrzów Polski w biegach, rzucie młotem, skoku w dal… Dla kadry organizował w Kołobrzegu turnusy sanatoryjne po olimpiadach i zawodach, dlatego nasz dom zawsze pełen był sportowców. Pamiętam te rozmowy przy kolacji z Władysławem Komarem, Ireną Szewińską, Bronisławem Malinowskim i innymi kadrowiczami... — wspomina Jacek Krawiec.

Rodzinne inklinacje. Smarkacz wygrywał, co się dało. Mając 15 lat, zaczął intensywnie trenować biegi długie. Po roku był już w kadrze Polski juniorów. Po dwóch — został juniorskim mistrzem Polski. Kariera? Zakończona szybko.

— W 1986 roku na mistrzostwach świata w przełajach w Szwajcarii, ktoś mnie popchnął i wylądowałem na kamieniach. Ból jak cholera, ale pobiegłem dalej. 9 km. Na mecie okazało się, że z zerwanym wiązadłem. Chciano mnie operować na miejscu, laserem, ale ówczesne władze związku bały się, że poproszę o azyl i nie zgodziły się. A w Polsce zamiast lasera — gips. I co chwila skręcona noga… — opowiada Krawiec.

— Jacek? Uparty jak diabli — przyznaje Piotr Bieliński.

Był molem książkowym. Chciał studiować dziennikarstwo, choć potwierdza, że ma smykałkę do cyfr. Ale lekkie pióro też. Zaczęły się rodzinne podchody — handel zagraniczny, prestiżowa praca, dobre zarobki. I Krawiec rzutem na taśmę wystartował do Akademii Ekonomicznej w Poznaniu, gdzie skończył handel zagraniczny.

Poznań, miasto wtedy wręcz "pachnące" zachodnim biznesem. I raczkującym polskim.

— Jakoś nie widziałem siebie w handlu, zaczęło mnie ciągnąć do finansów, chciałem pracować w jakimś banku, konsultingu. Czułem, że to mnie kręci — mówi Jacek Krawiec.

Czemu właśnie to? Wpierw marzenia o dziennikarstwie, potem — handel, nagle — finansista?

Nasz bohater skwituje to krótko: efekt bujnego rozwoju. Ale kto go zna, domyśli się, w czym rzecz. Otóż Krawiec ma w sobie coś z bohatera "Pięknego umysłu" — umie czytać cyfry. Tak jak muzyk, który spojrzy na nuty i potrafi wyobrazić sobie muzykę, tak on potrafi dojrzeć w magmie cyfr większą całość.

— Jacek jest numerykiem. Umie w locie zamienić ułamek na cyfrę dziesiętną, co mało kto potrafi. Raz spojrzy — i zapamięta numer telefonu. I to, kto dzwoni. Czyta liczby — wspomina Tomasz Gryguć, długoletni współpracownik Krawca.

Cecha przydatna (zwłaszcza w dilerce walutowej), bezcenna zaś — w bankowym dealing roomie.

Pan Yi

Pierwsza rozmowa w sprawie pracy. W Poznaniu, u Piotra Bykowskiego. Stanowczo nie to! Kilka miesięcy później pracował już w dealing roomie Pekao w Warszawie, wpatrzony w ekran monitora z kwotowaniami walut Reutersa.

— Jednym z testów dla kandydatów do tej pracy było zamienianie ułamków na cyfry dziesiętne z dokładnością do jednej trzydziestej drugiej. Byłem jedynym, który na pięć pytań nie pomylił się ani razu. Ten, co mnie przyjmował, zrobił wielkie oczy. Nie mógł uwierzyć! — wspomina Krawiec.

Radość z pierwszej pracy? Numeryk wpierw liczy, potem się cieszy. Krawiec wyliczył, że za pensję w państwowym banku długo nie pociągnie. Bo ile można żyć na herbatnikach w kawalerce na Pradze?

Już pod koniec studiów Jacek Krawiec myślał o pracy w firmie konsultingowej. W Poznaniu nie było wtedy żadnej. Ale teraz był w Warszawie.

— Poszedłem wprost z ulicy do biura Ernst Young. O dziwo, przyjęli mnie bez problemu. Pracowałem jako konsultant w dziale doradztwa strategicznego dla przedsiębiorstw. I o to chodziło, koszulka, krawacik… — wspomina z rozrzewnieniem, zachowując do siebie zdrowy dystans.

Zaczęła się karuzela. Po roku, za namową znajomego, przeszedł do działu audytu Pricewater- houseCoopers, gdzie — już po półtora roku — awansował na senior managera i przeszedł do corporate finance. Nie lada nobilitacja, top w tej branży. Akwizycje, połączenia, wyceny, Amerykanie, Anglicy, Niemcy…

— Gdy powiedziałem rodzicom, nauczycielom, ile zarabiam, zapytali, czy to aby legalny biznes — żartuje Krawiec, który po czterech latach jednak podziękował "prajsom", by wspiąć się o szczebel wyżej: do banku inwestycyjnego Nomura w Londynie.

W 1997 roku Jacek Krawiec miał 29 lat i był jednym z pierwszych i najmłodszych Polaków w City. Po kilku miesiącach Nomura kupiła pakiet akcji w Impexmetalu. Jacek Krawiec został w spółce wiceprzewodniczącym rady nadzorczej, a wkrótce — prezesem. Wówczas najmłodszym w Polsce. Trzydziestolatek!

— Pamiętam, jak przekonywałem szefa, by pozwolił mi się przenieść z rodziną z City do Warszawy. Po moim półgodzinnym monologu pan Yi skwitował to jednym dźwiękiem: hai! — wspomina Krawiec.

Impexmetal był czebolem z 50 spółkami zależnymi, rozdmuchaną strukturą, widmem zwolnień i politykami AWS i ZChN, toczącymi boje o stołki. Masakra.

— Ja, młody facet z głową naszpikowaną teoriami funkcjonowania firmy, czułem się, jakbym wylądował na obcej planecie, na której wszystko było ich zaprzeczeniem — mówi Krawiec.

I wspomina, jak "na kolanach" prosił Wojciecha Kostrzewę, wówczas prezesa BRE Banku, by nie wypowiadał kredytu. Specyficznie:

— Było mniej więcej tak: panie prezesie, proszę nam nie wypowiadać tego kredytu, zrobimy wszystko, co trzeba, staniemy na głowie, żeby dla dobra firmy… a tak w ogóle to potrzebuję kolejnych 20 mln zł — opowiada Jacek Krawiec.

I Kostrzewa się zgodził. A Krawiec z tamtych czasów ma najwięcej wrogów, bo kroił i redukował, co i kogo się dało. Ciął niczym krawiec — do maja 2001 roku, gdy po restrukturyzacji Impexmetalu inwestorzy finansowi postawili przed nim inne wyzwanie: Elektrim. Czyli z deszczu pod rynnę:

— Zaczęło brakować mi adrenaliny, tymczasem w Elektrimie miałem jej po uszy. Niespodzianka na każdym kroku i w każdej szafie, każdy z każdym skonfliktowany, totalny chaos — mówi Krawiec, ówczesny prezes spółki, który raptem po trzech miesiącach został odwołany.

Kubeł zimnej wody i nauka pokory dla młodego i nieco narwanego menedżera, któremu wydaje się, że może wszystko.

— Nie boi się wyzwań. Wiele spółek, którymi kierował, to były trudne firmy, a Elektrim — to wręcz mission impossible. Ale odniósł sukces, bo nie ciągnie się za nim żaden ogon. Biznesowo nikomu nie podpadł — mówi Wiesław Rozłucki.

Ale Krawiec przyznaje: Elektrim to moja pierwsza porażka w biznesie. Z której długo nie mógł się otrząsnąć. Żal do świata. Załamanie? Sportowiec się nie załamuje. Po piętnastu latach Jacek Krawiec wrócił do biegania. Bo jak mawiał Krawiec senior: sport to najlepsze lekarstwo na stres.

— Wtedy biegałem po 120-130 km tygodniowo. Przebiegłem dwa półmaratony, zacząłem szykować się do maratonu w Berlinie. Znowu wyglą- dałem jak wyżyłowany biegacz — coś jak Piotrek Bieliński z Action. 2,50 godziny na pewno przebiegłbym w maratonie. Piotr Bieliński tydzień temu pobiegł maraton w Berlinie na 2,44 — opowiada Jacek Krawiec.

Ale nie przebiegł. Kontuzja. Pół roku błąkania się. I szukania pracy.

— Jasne, przychodziły różne oferty, na dyrektora finansowego, na dyrektora czegoś tam. Odrzucałem je, bo z czym do prezesa! — wspomina Krawiec — pokorny, choć nie do końca.

Koledzy z Nomury założyli butik inwestycyjny Sindicatum Ltd Londyn. Ale Krawiec nie miał natury doradcy, lecz naturę zarządcy, więc po roku się rozstali. Ambicja znowu wzięła górę.

2004 rok. Pewnego wiosennego dnia zadzwonił telefon.

Początek końca

Platforma Obywatelska właśnie przygotowywała się do wyborów. Rodził się program gospodarczy. Pracowało nad nim ponad stu ekspertów. Krawcowi zaproponowano udział w małym zespole, piszącym rozdział o majątku skarbu państwa, prywatyzacji i nadzorze właścicielskim. Społecznie. Jedno spotkanie na tydzień, bez żyły, na spokojnie. I? Ciekawość wzięła górę:

— Nie raz w tygodniu, ale raz dziennie. Ostra robota, która pochłonęła mnie bez reszty. Poznałem ludzi z "różnych bajek", różnych ekspertów. Założyliśmy wtedy, że w cztery lata po dojściu PO do władzy przychody budżetowe wyniosą 50 mld (12,5 mld rocznie) i dokończymy prywatyzację. Młodzi i ambitni! — wspomina Krawiec.

— Wiecznie spierał się z Kawalcem. Jacek ma rynkowe poglądy, Kawalec — bardziej socjalne, musiało iskrzyć — wspomina Tomasz Gryguć.

Krawiec był członkiem zespołu, który negocjował koalicję z PiS, do której — jak wiadomo — nie doszło.

Z całej pracy pozostała opasła książka. Choć mało brakowało, a Jacek Krawiec zostałby prezesem KGHM… Andrzej Mikosz, minister skarbu państwa w rządzie Kazimierza Marcinkiewicza, rozważał jego kandydaturę. Ale na shortliście jednak się nie znalazł. Dlaczego?

— Gdy zostałem premierem, zastanawiałem się, jakich ludzi ściągnąć z rynku do spółek skarbu państwa. Znalazłem Annę Streżyńską, Jarosława Bauca, Andrzeja Klesyka. I właśnie Jacka Krawca, którego chciałem powołać na prezesa KGHM, bo z jednej strony miał kwalifikacje, z drugiej zaś — był człowiekiem spoza regionu, co było ważne, bo KGHM traktowany jest czasem jak łup dolnośląski. Niestety, prezes Kaczyński postawił weto w sprawie nominacji Krawca. Wiem także, że Adam Lipiński usilnie działał, żeby prezesem kombinatu został ktoś inny — opowiada premier Kazimierz Marcinkiewicz.

I nie przeszkadzały mu liberalne poglądy Jacka Krawca?

— Nie, wręcz przeciwnie, ale niestety wygrał regionalizm — mówi Marcinkiewicz.

Jednak telefon nie milkł. Pewnego razu w słuchawce rozległ się specyficzny głos, szybkie słowa, krótkie zdania: Cześć, cześć. Biegasz, biegasz? Pracujesz, pracujesz? Nie? To dobrze. Słuchaj, my na giełdę wchodzimy, może byś nam podoradzał?

Cały Piotr Bieliński: krótkie zagajenie i do meritum. Jakby w biegu. Dogadali się z Krawcem, który po wejściu Action na parkiet został prezesem spółki. Układ był zdrowy. Efekt: cena emisyjna — 12 zł, w szczycie — 35, dzisiaj — 19 zł. Ale Bieliński już wiedział: Orlen. Gdy go dzisiaj zapytać, skąd, na jego twarzy pojawi się zakłopotanie:

— Nie mam pojęcia, może intuicja? — odpowie.

Koniec końców

W lutym tego roku zaczęło być głośno o zmianie w zarządzie PKN Orlen. W Action Jacek Krawiec zrobił swoje. Długo nie ujawniał ambicji. Dosłownie. Aplikację na prezesa Orlenu złożył za pośrednictwem kolegi — na kilka minut przed terminem, dlatego do ostatniej chwili nie było go na shortliście. Na "giełdzie" chodziło wiele nazwisk. Ale nie jego.

— Kilka nocy zarwałem na czytaniu raportów i opracowań analityków, by być na maksa przygotowanym — twierdzi Krawiec.

Nowość, bo poprzednich prezesów trudno o to podejrzewać. 6 czerwca, po zaledwie kilkugodzinnych przesłuchaniach kandydatów, przegrał z Heydlem o włos, zostając wiceprezesem, za to przejmując większość funkcji biznesowych.

18 września rada nadzorcza podjęła jednak decyzję: miejsce Heydla zajął Krawiec. Mówi się o konflikcie między PO i PSL, które forsowało Heydla. I o telefonach od polityków.

— W odniesieniu do Orlenu często "mówi się" o politycznych nominacjach. Nominacja Krawca na taką nie wygląda. On nie ma politycznej mentalności, nic politykom nie zawdzięcza ani oni jemu. Krawiec potrafi kierować dużą firmą, jest gotowy do trudnych zadań — uważa Wiesław Rozłucki, ojciec polskiej giełdy.

Potwierdza to premier Marcinkiewicz:

— Ma dobre rozeznanie i szerokie poparcie polityczne, co w przypadku kierowania taką spółką, jak Orlen, jest niezmiernie ważne — dodaje Marcinkiewicz.

Szerokie? Krawiec nie jest przecież beniaminkiem prezesa Kaczyńskiego…

— Szerokie w sensie wielu polityków Platformy. Nie jest jednak znajomym tego czy innego z PO, człowiekiem "kogoś" — wyjaśnia Marcinkiewicz.

Czy poradzi sobie z Orlenem?

— Krawiec kraje jak mu materii staje, a Orlen materią jest nie najlepszej jakości. Dlatego przed nowym prezesem sporo roboty. Ale to ponoć typ menedżera-komandosa, dla którego Orlen to dobre wyzwanie — uważa Robert Gwiazdowski.

Komandos? To słowo pada często w odniesieniu do Krawca.

— Ciekawa cecha prezesa Krawca: jest odważny. Objawia się to tym, że w realizacji swojej wizji nie będzie się poddawał różnym grupom nacisków, lecz skutecznie realizował program, oparty na przesłankach merytorycznych. Nie zawdzięcza swej funkcji koneksjom politycznym, lecz doświadczeniu oraz efektywności działania. Można się spodziewać, że decyzje podejmowane przez prezesa Krawca będą odważne i skuteczne. Jeżeli któremuś z poprzedników można było zarzucić postawę zachowawczą, na pewno nie można tego powiedzieć o Krawcu. Poza tym... Potrafi być bezpośredni — mówi Michał Janik, analityk Domu Maklerskiego PKO BP.

— Jest w nim coś z gospodarczego wizjonera. Patrzy dalej niż tylko na bieżące wyniki spółki, a właśnie takich ludzi potrzeba do największych spółek SP. Z drugiej strony, nie jest jednak specja- listą od ropy w takim stopniu, jak niektórzy jego poprzednicy. Na szczęście ma doradców i pracowników — twierdzi Marcinkiewicz.

Fakt, że Platforma ufa w strategię opracowaną przez Krawca — zupełnie inną od tej, którą firmował Heydel.

— Moje nastawienie jest stricte rynkowe. Chcemy robić duże rzeczy! Priorytet to konsolidacja na polskim rynku, na alianse z MOL i ÖMV nas nie stać. Sztuką będzie pogodzenie interesów inwestorów i polityków — mówi prezes Krawiec.

I pytanie: może przedwczesne. Co po Orlenie? Bo po nim nic już nie jest takie samo. Biznesowa emerytura. Jeden z byłych prezesów handluje biletami, drugi doradza, trzeci jest sędzią w arbitrażu, czwarty odnalazł się w Polimeksie. O kilku innych słuch zaginął. Nie ma ich na biznesowych wyżynach.

— Prawda. Jak się wejdzie na ten szczyt, nic wyżej nie widać. W Polsce, bo w Europie są jeszcze wyższe szczyty — przypomina Jacek Krawiec.

Jak zwykle ambitnie, bez zbytniej skromności czy kompleksów biegacza, który przed laty, podczas treningów, wbiegał na tatrzańskie szczyty.

CV

Jacek Krawiec

Rodzina: żona Anna, syn Rafał (12 lat) i roczny Ryszard

Wiek: 41 lat

Wykształcenie: wyższe ekonomiczne

W wolnych chwilach: biega

Ostatnio przeczytana książka: Robert Kagan "The Return of History"

Miejsce na świecie, które chciałbym odwiedzić: Alaska. Choć wiecznie chciałby wracać do swojego ulubionego Nowego Jorku

Autorytet: Jan Paweł II

Ulubione powiedzenie: Sukces nigdy nie jest ostateczny. Porażka nigdy nie jest totalna.

Moja największa wada: niecierpliwość

Irytuje go: głupota oraz brak zdecydowania

Męska zabawka: kije go golfa

Robert Gwiazdowski: Krawiec kraje jak mu materii staje, a Orlen materią jest nie najlepszej jakości. Dlatego przed nowym prezesem sporo roboty. Ale to ponoć typ menedżera-komandosa.