Do MSP wkrótce ustawi się kolejka

Katarzyna Kozińska
opublikowano: 2002-05-21 00:00

Interwencja Skarbu Państwa w Stoczni Szczecińskiej zachęci do roszczeń wobec państwa kolejne firmy z problemami. Szansa zdobycia rządowych gwarancji zwiększy pokusę nadużyć, bo ostatecznie odpowiedzialność za decyzje menedżerów i tak weźmie na siebie Skarb Państwa — uważają ekonomiści i politycy.

Deklaracja pomocy dla Stoczni Szczecińskiej, a przez to przywrócenie kontroli nad nią Skarbowi Państwa, podzieliła obserwatorów rynku na dwie grupy: tych, którzy są przekonani, że interwencja państwa była nieunikniona, i tych, którzy są przeciwni pomaganiu prywatnym firmom. Wewnątrz każdej z tych grup mieszają się mniej i bardziej radykalne opinie — że jeśli nawet pomoc była konieczna, to niewystarczająca, bo zabrakło pomysłu na to, co dalej, że decyzja miała charakter polityczny, a nie ekonomiczny, oraz że upaństwowienie i tak nie poprawi sprawności działania. Ich adwersarze uważają zaś, że państwo miało obowiązek działać w takiej sytuacji, a prywatyzacja nie polega na tym, żeby sprzedać i zapomnieć.

Wszyscy są jednak zgodni w jednym: przypadek Stoczni Szczecińskiej otwiera drogę każdej bankrutującej firmie do ubiegania się o pomoc państwa i szybko znajdą się takie, które zechcą z tego skorzystać.

— W obecnej sytuacji budżetowej interwencja rządu w stoczni jest fatalnym rozwiązaniem. Jeden przypadek szybko przyzwyczai firmy, że w przypadku kłopotów finansowych zawsze można wrócić pod skrzydła Skarbu Państwa i nie trzeba będzie ponosić odpowiedzialności za chybione decyzje zarządu. Nie mam wątpliwości, że zaraz zjawią się następni po pomoc państwa: branża górnicza, zbrojeniówka czy firmy z sektora chemicznego. To wszystko może się okazać gwoździem do trumny naszej gospodarki, bo budżet tego nie wytrzyma — mówi Rafał Antczak, ekonomista Fundacji CASE.

Jego zdaniem, koalicja rządząca sięga po przestarzałe pomysły interwencjonizmu państwowego. Z tą opinią nie wszyscy się zgadzają.

— Znam wiele przypadków wykupywania bankrutujących prywatnych firm w Niemczech, Francji, Wielkiej Brytanii czy USA. Wyeliminowanie państwa z gospodarki jest mrzonką. W znacznym stopniu do renacjonalizacji zmusza nastawienie prywatnych inwestorów, którzy chcą się szybko wzbogacić, nawet kosztem przejętej firmy — ripostuje Jan Szewczak z Polskiego Centrum Ekonomiczno-Społecznego.

Analitycy przekonują, że bardziej podatne na kryzys i skłonne do występowania o pomoc państwa są firmy prywatyzowane przez krajowy kapitał, przeważnie te z dużym udziałem SP. Niektórzy nasi rozmówcy dopuszczają pomoc państwa, ale bez wykupu akcji, np. przez udzielanie gwarancji kredytowych. Robert Gwiazdowski z Centrum im. Adama Smitha jest tak samo przeciwny udzielaniu gwarancji, jak przejmowaniu funkcji właścicielskich.

— Jeśli banki chcą gwarancji Skarbu Państwa, to znaczy, że same nie wierzą w uratowanie przedsięwzięcia, a jeśli tak, to po co wpompowywać pieniądze w projekt nie do uratowania? — pyta Robert Gwiazdowski.

— Opcja „rząd pomoże” rozwija pokusę do nadużyć — uważa Rafał Antczak.

— W najbliższych miesiącach problemy będzie mieć zbyt wiele firm, żeby rząd mógł po prostu machnąć ręką i powiedzieć „to niech upada” — odpowiada Jan Szewczak.

Przekonuje, że kapitał zagraniczny, co najlepiej pokazuje przykład Daewoo, nie daje gwarancji właściwego zarządzania biznesem.

Ekonomiści podkreślają jednak, że zła prywatyzacja nie oznacza wcale, że renacjonalizacja będzie dla jakiejkolwiek firmy lepszym rozwiązaniem. Dla Wiesława Walendziaka, szefa sejmowej komisji skarbu, działania rządu mają charakter polityczny, bo ogłaszając „powrót” do stoczni rząd nie przedstawił żadnych propozycji restrukturyzacji firmy.

— Renacjonalizacja to ślepa uliczka, bo jeśli zagrożone firmy przyzwyczają się do takiej reakcji rządu, to jego rola ograniczy się szybko do funkcji ubezpieczyciela — mówi Wiesław Walendziak.

Tylko jeden z naszych rozmówców zdecydowanie zaprzeczył możliwości powtórzenia historii stoczni.

— Uważam, że to absolutny wyjątek i więcej takich przypadków na pewno już nie będzie. Ta decyzja była konieczna, bo od tego zależy przetrwanie całego sektora stoczniowego i wszystkich kooperantów szczecińskiej spółki — mówi Arkadiusz Krężel, szef ARP.

— To jest przede wszystkim forma interwencji obliczonej na pewien czas. Idzie o to, by firmę wyprowadzić z tarapatów, z założeniem, może czasami zbyt optymistycznym, że po tym czasie znajdzie się ktoś, kto będzie chciał nabyć przedsiębiorstwo. Rząd na pewno będzie chciał to przedsiębiorstwo po okresie naprawy sprzedać — mówił wczoraj w radiowym wywiadzie Wiesław Kaczmarek, szef MSP.

Zza katedry

Prosty chwyt

Istnieje niebezpieczeństwo, że inne firmy także zapukają do drzwi ministra skarbu i poproszą o pomoc. Minister Kaczmarek może po prostu pozwolić upaść następnej firmie i kolejka potrzebujących skróci się sama.

Jednak w przypadku stoczni należałoby raczej użyć słowa „ratunek”. Przemysł stoczniowy jest w pewnym sensie naszą wizytówką — mamy światowy produkt i światowe rynki, dlatego należy go rozwijać nawet kosztem podatnika. To nie jest tylko jedna firma. Jest to zintegrowany system wielu dostawców, którzy będą mieli poważne problemy w przypadku bankructwa stoczni. Zgadzam się jednak, że rząd musi szybko określić strategię wyjścia ze spółki.

Krzysztof Obłój

ekspert Międzynarodowego Centrum Zarządzania, doradca ekonomiczny prezydenta

Organizator

Puls Biznesu

Autor rankingu

Coface