Ten sezon miał być największą katastrofą sadowniczą od 30, a nawet 50 lat. Pod koniec maja 2017 r. producenci jabłek informowali o ogromnych stratach w sadach z powodu przymrozków i mrozów. Przez kolejne miesiące z różnych stron również było słychać o zbiorach mniejszych, o małe lub duże, ale zawsze kilkadziesiąt procent, i bardzo złej sytuacji sadowników. Były też głosy tonujące to czarnowidztwo, ale takiego, jaki właśnie słychać z Bialskiego Owocu, raczej nikt nie odważył się wydać. Na łamach branżowego portalu Freshplaza Marcin Świątek z tej grupy producenckiej mówi wprost: sadownicy są w dobrej sytuacji i nie mają na co narzekać, choć oczywiście zawsze znajdą się tacy, którzy będą.




Podobne opinie
— Mała liczba producentów rzeczywiście straciła prawie całość owoców, ale ich udział jest niewielki i zazwyczaj są to bardzo mali producenci. Nie należy zapominać, że wielu sadowników było ubezpieczonych, więc otrzymają pieniądze za poniesione straty — twierdzi Marcin Świątek w rozmowie z dziennikarzami portalu. Ci natomiast przekonują, że rozmawiali z ilomaś polskimi sadownikami i większość z nich ma podobną opinię, bo wysoka cena jabłek kompensuje mniejszy sprzedany wolumen.
— Ilość spadła, a cena wzrosła, i do tego nieproporcjonalnie. W zeszłym roku dostawaliśmy o tej porze za 1 kg jabłek konkretnych odmian 0,8 zł, teraz dostajemy 2 zł, a zebraliśmy 60 proc. tego, co w poprzednim sezonie — przyznaje w rozmowie z „PB” Michał Lachowicz, szef grupy producentów owoców La-Sad. — To tak naprawdę sezon, w którym po 3-4 ciężkich latach w końcu łapiemy oddech. Ale też u nas były stosunkowo małe straty, bo sięgające 20-25 proc., zaś ceny są dwukrotnie wyższe niż rok temu — dodaje Zbigniew Chołyk z LubApple. Podkreśla, że są jednak rejony Polski, które potraciły nawet 50 proc. zbiorów.
— Każdy z nas ma mniej owoców, a podpisane kontrakty musi wypełnić. Odbiorców zdobywaliśmy długo, więc nie chcemy ich utracić przez niedostarczenie towaru. I to jest ta zła strona tego sezonu. Próbujemy ratować się zakupem, ale z powodu pogody ucierpiała cała sadownicza Europa — mówi Zbigniew Chołyk. Podkreśla, że grupy producenckie handlujące głównie jabłkami mają najczęściej w ofercie też inne owoce, chociażby wiśnie czy czereśnie, a tych nie uratowała wyższa cena. — O ile ze strat w jabłkach wyszliśmy obronną ręką, o tyle w wiśniach i czereśniach zebraliśmy 10 proc. tego co rok
wcześniej, a niektórzy producenci w ogóle nie przystępowali do zbiorów. Tu wysokie ceny owoców nie kompensują utraconych ilości — dodaje Zbigniew Chołyk.
Powiązani z jabłkami
Michał Lachowicz mówi o jeszcze innym aspekcie związanym z niższym jabłkowym wolumenem.
— Ogrom firm obsługuje sektor sadowniczy. Branża transportowa przewozi dla nas w tym roku mniej owoców, a płacone ma przecież od liczby i długości przewozów. Maszyny do pakowania towaru są wykorzystane w mniejszym stopniu, podobnie moce przetwórcze zakładów produkujących koncentrat z jabłek. Wszyscy mają przecież koszty stałe i sprzęt nabyty pod kątem obsługiwania zleceń na określoną skalę produkcji. Gorzej mogło wieść się też supermarketom — sprzedawały mniej jabłek, bo było ich mniej, a ich cena też nie zachęcała do zwiększonych zakupów. Czy skompensowały to sobie innymi owocami? Niekoniecznie. To nie jest taki produkt, który konsumenci muszą nabyć, więc raczej ograniczyli zakupy — uważa szef La-Sadu.
Jednocześnie przyznaje, że kolejny sezon, jeśli tylko kraju znowu nie nawiedzą mrozy i przymrozki w maju, będzie… klęską urodzaju. — Po takim rocznym odpoczynku od intensywnego owocowania sady są zregenerowane i najpewniej wydadzą ogromny plon. Istnieje więc realne ryzyko, że wpadniemy ze skrajności w skrajność. Bardzo duża podaż doprowadzi do spadku cen i za rok o tej porze będziemy mieli dokładnie odwrotne problemy — mówi Michał Lachowicz.