
Kamil Stankiewicz i Marek Makowski znają na Mazurach każdy kamień – pochodzą z Giżycka. Marcin Trybus urodził się w Krośnie, jednak przez całe dorosłe życie mieszka w Warszawie. Połączyło ich wodniactwo i przyjaźń, które zaowocowały wspólnym biznesem i stworzeniem konsorcjum trzech firm. Marek Makowski zbudował swoją szkołę żeglarstwa Gertis. Marcin Trybus jest członkiem zarządu spółki King Cross inwestującej w nieruchomości komercyjne, która ma na koncie m.in. aparthotel Termy Uniejów i Holiday Inn Express w Warszawie. Trzecią firmą konsorcjum jest spółka Nowy Sztynort zarządzana przez Kamila Stankiewicza i Marcina Trybusa.
Żagle uczą pracy w zespole

– Pierwszą pracę podjąłem w 1998 r. w pierwszej mazurskiej agencji oferującej rejsy jachtami ze sternikiem. Chcieliśmy zarażać Mazurami ludzi, którzy nie byli żeglarzami. A żeglarstwo to sport, który ma bardzo dużo wspólnego z biznesem, bo wymaga pracy zespołowej i przewidywania kolejnych ruchów. Modne obecnie motorowodniactwo porównuję do warcabów, które dają dużo przyjemności, leczy gdy już lepiej poznajesz planszę, chcesz więcej – i uczysz się szachów. W sportach wodnych żagle to odpowiednik szachów – twierdzi Kamil Stankiewicz.

Sztynort zawsze fascynował obecnych wspólników jako miejsce z ogromnym potencjałem, potrzebujące przemyślanego sposobu zarządzania.
– Port w Sztynorcie odwiedzaliśmy regularnie jako nastoletni żeglarze. Aby go zrozumieć, trzeba znać jego historię, w której szukamy inspiracji, bo traktujemy ją z ogromnym szacunkiem – mówi Kamil Stankiewicz.
Od magnatów do komornika

Zespół pałacowy w Sztynorcie przez 400 lat był siedzibą starego i potężnego rodu von Lehndorff. Hrabina Maria Eleonora von Dönhoff obok pałacu urządziła 18-hektarowy park w stylu barokowym – z drzewami laurowymi, pomarańczami, figowcami. Później posiadłość nie miała szczęścia do gospodarnych właścicieli, pałac zaczął popadać w ruinę i dopiero w XIX w. Anna, żona Karola II, rozbudowała go i postawiła obok spichlerz. Ostatni właściciel majątku Henryk von Lehndorff należał do spisku, którego celem był zamach na Adolfa Hitlera w Wilczym Szańcu, za co został skazany na śmierć.
Po wojnie kompleks budynków został zmieniony w PGR, w pałacu działała stołówka, a po latach majątek został sprywatyzowany. Po możnym rodzie na półwyspie między Jeziorem Sztynorckim a jeziorem Łabap pozostało mauzoleum Lehndorffów otoczone przez stary cmentarz. Cały majątek sztynorcki do 2009 r. był własnością firmy Tiga Yacht & Marina prowadzącej tam port i największą w Polsce wypożyczalnię jachtów. W roku 2009 pałac został przekazany Polsko-Niemieckiej Fundacji Ochrony Zabytków Kultury, która go teraz remontuje. W 2018 r. port został wystawiony na licytację komorniczą za nieco ponad 15 mln zł.
– Z różnych powodów poprzednie licytacje nie dochodziły do skutku, zaczęła wręcz krążyć fama, że obiektu nie da się kupić. A my już dużo wcześniej rozmawialiśmy o tym, co można by zrobić z takim miejscem, gdyby było nasze. Na tej licytacji pojawiliśmy się tylko my i Sztynort stał się nasz – wspomina Kamil Stankiewicz.
Kupili ponad 51 ha gruntów, port jachtowy z infrastrukturą, pensjonat i stworzyli projekt „Nowy Sztynort. Osada Wolności”.
Jakość zamiast walki

Poprzedni właściciel zamknął kultową Zęzę – najstarszą tawernę na Mazurach.
– To było miejsce, w którym starzy żeglarze spotykali się z młodymi. Gitary grały do rana. Zdecydowaliśmy, że Zęza wraca w stare mury, gdzie jej miejsce, wróciły też odnalezione w magazynach stare stoły i inne meble – wspomina Kamil Stankiewicz.
Zainwestowali w przebudowę struktury gastronomicznej. W Mesie – restauracji w pensjonacie Sztynort – podawane są dania z lokalnych świeżych produktów: ryb kupowanych bezpośrednio od rybaków, jagnięciny z ekohodowli w pobliskich Sołdanach. Kamil Stankiewicz z żoną i teściami od kilkunastu lat prowadzi restaurację Rybaczówka w Bogaczewie. To go nauczyło, że w gastronomii nie ma miejsca na kompromisy.
– Postanowiliśmy, że w karcie Rybaczówki będą tylko świeże ryby w różnych wariantach: od pieczonych w piecu przez zupy po pierogi. Wiele osób mówiło, ze padniemy bez schabowego w ofercie, a teraz stolik trzeba rezerwować ze sporym wyprzedzeniem – opowiada przedsiębiorca.
W Mesie można też spróbować piwa kraftowego z Mazurskiego Browaru, rzemieślniczych nalewek owocowych marki Klątwa Hrabiego czy pigwoniady – orzeźwiającej alternatywy dla słodkich gazowanych napojów.
– Przyświeca nam idea, że to nie nasze produkty podróżują, tylko pomysły – myślimy o śladzie węglowym. Żeby nie było nudno, przywozimy je z naszych podróży, łącząc z lokalnością. Tak powstały np. chili con karpie czy jagnięcina szarpana – mówi Kamil Stankiewicz.

Właściciele Sztynortu usunęli krzykliwe reklamy, uspokajając w ten sposób krajobraz. Starają się również dobrze żyć z okolicznymi mieszkańcami – rdzenna ludność została wysiedlona po wojnie, na jej miejsce przyjechali przesiedleńcy zza Buga. Wiele lat po przyjeździe wciąż nie czuli się tu u siebie, a gdy zaczęli się czuć właścicielami domów, zaowocowało to np. dwukolorowymi budynkami w wiejskim krajobrazie – bo kiedyś jednorodzinny dom należał do dwóch właścicieli, z których każdy manifestował własność po swojemu. Te wszystkie zaszłości trzeba znać, by rozumieć ludzi i z nimi nie walczyć, lecz współpracować.
– Gdy przejęliśmy ośrodek, natychmiast zdemontowaliśmy bramy i płoty odcinające dostęp do wsi i działającej tam smażalni Córka rybaka. Walczyć z konkurencją, utrudniając dostęp, zamiast poprawić jakość tego, co się oferuje? To bzdura. W sezonie do portu zawija około 1500 osób dziennie. Naprawdę nie trzeba wsi odbierać możliwości zarabiania na turystyce, bo znajdzie się miejsce dla wszystkich – podkreślają przedsiębiorcy.
Chcą, żeby Sztynort żył przez cały rok – nie tylko od maja do września, w sezonie żeglarskim.
Osada Wolności

Częścią lokalnej społeczności mają być nowi mieszkańcy niewielkiego osiedla Osada Wolności, które budują. Domy mają być wkomponowane w krajobraz i architekturą nawiązywać do tradycyjnego budownictwa. To miejsce dla osób, które mogą pracować zdalnie, lecz marzą o tym, by opuścić miasto i chętnie przeniosą tu swoje życie i biznes. Powstaje dla nich infrastruktura umożliwiająca podjęcie takiej decyzji – na dwóch piętrach spichlerza będą biura do wynajęcia, w pełni wyposażone sale do coworkingu, open space, sale konferencyjne, lecz także muzeum jezior mazurskich oraz interaktywne centrum żeglarstwa i ekologii umożliwiające szkolenie żeglarzy przez cały rok. W Sztynorcie zmienia się też dużo dla żeglarzy i turystów, bo miejsce ma tętnić życiem przez cały rok, a nie zapadać w sen zimowy z końcem września, stąd pomysł na narty biegowe, całoroczne centrum nurkowe i bojery. W przyszłości zarówno port, jak i zabytkowy park, w którym rosną kilkusetletnie drzewa, mają być w pełni zrewitalizowane, w planach jest postawienie czterogwiazdkowego hotelu i nowoczesnego kempingu. Bazę noclegową uatrakcyjnią też domy na wodzie. Zostaną kupione nowe jachty do szkoleń, regat i eventów, część z nich będzie przystosowana dla osób niepełnosprawnych, będzie też symulator żeglarstwa.
– Nie chcemy zadeptania Mazur, dlatego ofertę przygotowujemy dla osób o stonowanym podejściu do turystyki. Stawiamy na ciszę, spokój, porządek, szacunek dla przyrody połączony z umiejętnością cieszenia się nią – twierdzi Kamil Stankiewicz.
Z prywatnych pieniędzy finansują budowę hotelu i osiedla, natomiast na realizację projektu Nowy Sztynort otrzymali dotację z Programu Operacyjnego Polska Wschodnia. Projekt to nie tylko rewitalizacja zabytkowej tkanki Sztynortu, m.in. spichlerza i parku, lecz także stworzenie zaawansowanych technologicznie przestrzeni w zabytkowych budynkach. Kupili też wszędołaza – pojazd terenowy, który umożliwi bezpieczne pokazanie gościom zamarzniętych jezior, a to widok, który zapiera dech w piersi. W razie potrzeby będzie też służył do ratowania ludzi spod kry.

– Inspirują nas ślady przeszłości i sposób myślenia dawnych właścicieli tych terenów. Patrzymy na pamiątki, np. zachowaną po Lehndorffach aleję dębową, i jesteśmy pełni szacunku dla ludzi, którzy wtedy te drzewa sadzili, myśląc bardziej o przyszłych pokoleniach niż o sobie. Dlatego Nowy Sztynort tworzymy jako miejsce, w którym sami chcemy się dobrze czuć i w którym niczego nie udajemy. Nie lubię, gdy ktoś mówi, że Mazury to jest polskie Saint Tropez czy polska Wenecja. To są Mazury. Nieporównywalne z żadną inną częścią świata – akcentuje Kamil Stankiewicz.
Przytacza anegdotę o Ignacym Krasickim, który był kiedyś częstym gościem pałacu w Sztynorcie. Biskup miał powiedzieć hrabiemu Heinrichowi Lehndorffowi, że „kto ma Sztynort, ten posiada Mazury”.
– My nie chcemy ich posiadać, lecz dalej zarażać miłością do nich – podsumowuje Kamil Stankiewicz.