Całkowite zaskoczenie organów państwa lipcowym wysypem zatruć spowodowanych dopalaczami naturalnie odbiło się echem politycznym.

Koalicja rządowa PO-PSL chlubi się wejściem od 1 lipca w życie nowelizacji ustawy o przeciwdziałaniu narkomanii, która umożliwia właśnie zwalczanie dopalaczy. Opozycyjne PiS zarzuca, że wciąż idzie to ścieżką administracyjną, a powinno karną. Mnie natomiast zdumiewa ślamazarne tempo wchodzenia ustawy w życie. Sejm uchwalił obszerną nowelę 24 kwietnia, z terminem wejścia większości przepisów od 1 lipca. Senat 21 maja uchwalił puszczenie bez uwag. Prezydent się nie spieszył, składając podpis dopiero 11 czerwca.
Również absolutnie nie spieszyło się Rządowe Centrum Legislacji, publikując nowelizację w Dzienniku Ustaw dopiero 24 czerwca. W efekcie tak ważny akt prawny realnie miał vacatio legis… tygodniowe.
Czy służby państwa były w stanie w tak krótkim czasie się przygotować? Pytanie czysto retoryczne. Okres od ogłoszenia ustawy do wejścia w życie natomiast doskonale wykorzystała branża dopalaczy.
Wysyp zatruć w początkach lipca jest przecież ściśle związany z nadpodażą tych trucizn do 30 czerwca. Wszystko wysłane do tego dnia pocztą czy rozprowadzone w ramach promocji za grosze lub wręcz rozdane pozostaje przecież bezkarne. Brudna branża jest oczywiście przestępcza, ale trudno jej odmowić znajomości produkowanego przez polityków prawa oraz zasad wolnego rynku.