Dopłaty do zbóż to zasiłek socjalny
Podobno nie ma takiej literackiej fikcji, która by nie mogła naprawdę się wydarzyć. Pomysł pana Dołęgi-Mostowicza, włożony w usta Kulika vel Kunickiego, a zrealizowany przez Nikodema Dyzmę, aby płacić rolnikom za przechowywanie zboża, które zostało od nich kupione, być może zostanie zrealizowany.
MINISTERSTWO ROLNICTWA chce objąć preferencyjnym skupem zboża konsumpcyjne — pszenicę i żyto. Jest tego około 2,5 mln ton, mniej więcej 10 proc. rocznej produkcji zbóż w Polsce. Państwo obliguje się do skupienia tego zboża po cenach obowiązujących na rynku i dopłacenia do każdej skupionej tony kwoty, której wysokość zależałaby od terminu zawarcia transakcji. System dopłat byłby stosowany w okresie 1 października 1999 — 31 marca 2000 r. Jeśli np. transakcja zostanie przeprowadzona 1 października, to dopłata wyniesie 50 zł do każdej tony, gdy zaś zboże zostanie sprzedane 31 marca, to rolnik otrzyma dodatkowo 90 zł.
CAŁE PRZEDSIĘWZIĘCIE ma się zbilansować, suma dopłat ma nie przekroczyć kosztów magazynowania zboża.
SKOJARZENIE z Nikodemem Dyzmą śmieszy, ale problem, jaki trzeba rozwiązać, już nie budzi wesołości. Sytuacja większości rolników jest dramatyczna i z całą pewnością mają prawo oczekiwać społecznego wsparcia. Państwo nie może być troskliwą mamusią dla jednych (górnicy, hutnicy) i obrzydliwą macochą dla innych, choćby rolników. Zatem te dopłaty to nic innego, jak inna forma zasiłku socjalnego.
KOSZTY PRODUKCJI zbóż w Polsce należą do najwyższych na świecie i żadne dopłaty tego nie zmienią. Wręcz przeciwnie, przyczynią się do utrwalenia tego stanu, bo rolnicy uznają, że skoro państwo dopłaca, to trzeba zwiększyć produkcję zbóż, bez względu na koszty. Potem oczywiście będą domagać się wyższych dopłat i koło się zamknie, tyle że na znacznie wyższym poziomie cenowym. A jak to zwykle bywa, najbardziej skorzystają na tym najbogatsi, produkujący zboże tano, na ogromnych areałach.
ALE JEŚLI UZNAĆ tę formę dopłat za rozwiązanie doraźne, to ma ono i swoje dobre strony. Przed wszystkim złagodzi nieco trudną sytuację na wsi, ponieważ dopłaty będą kierowane wprost do producentów, a nie do pośredników. Skłoni też choć część z rolników do produkcji zbóż lepszej jakości, bo tylko takie zboże będzie kupowane. Rozłożenie sprzedaży w czasie przyczyni się do ustabilizowania cen.
ALE NIE JEST TO rozwiązanie systemowe i nie uchroni polskiej wsi przed głębokimi przeobrażeniami. Tymczasem podpowiedź co do kierunków rozwiązań systemowych nadeszła z Brukseli. Dosyć niespodziewanie, po wielu latach starań rządu polskiego, Komisja Europejska otrzymała mandat od rządów państw „piętnastki” na wynegocjowanie z Polską umowy liberalizacji — być może pełnej — handlu żywnością. Ma to ogromne znaczenie nie tylko doraźne, zwiększa bowiem bardzo nasze szanse na objęcie polskiego rolnictwa pełną opieką wspólnej polityki rolnej po przystąpieniu do Unii bez żadnych okresów przejściowych.
ZANIM ZOSTANIE wynegocjowana taka umowa, to kraje Zjednoczonej Europy zdążą wypracować nową wspólną politykę rolną, a przewiduje ona drastyczne zmniejszenie bardzo wysokich dopłat do rolnictwa. Wówczas możliwe będzie porównanie cen i kosztów, i wybór tych strategicznych kierunków upraw i hodowli, w których polska wieś powinna się specjalizować. A najważniejsze, że nikt tego nie będzie musiał dekretować, samo życie wskaże właściwy kierunek.
NIEKTÓRE Z TYCH nowych specjalizacji są zupełnie bezkonfliktowe, choćby rynek nasion roślin oleistych. Rolnictwo Unii zaspokaja tamtejszy popyt na olej z tych roślin tylko w 70 proc., a na paszę z roślin oleistych tylko w 30 proc. W Polsce są wyjątkowo sprzyjające warunki do uprawy tych roślin. Inny przykład — polski cukier jest dwa razy tańszy od unijnego, nieprzypadkowo więc zachodnie koncerny, przewidujące nadchodzącą liberalizację, nagle zainteresowały się naszymi cukrowniami.
BĘDĄ I TAKIE uprawy, w których polska wieś będzie musiała uznać wyższość rolnictwa krajów Unii. Należy do nich niestety, jak się wydaje, produkcja zbóż.