Zapis o poniedziałku wyklucza wtorek 1 listopada, zatem wchodzi w grę przedział 2-8 listopada. Dzień powszedni ustalony został w wyniku kompromisu. Zarówno niedziela, jak też dzień Wszystkich Świętych wykluczone zostały ze względów religijnych. Początek listopada wypadał już po pracach polowych i zebraniu plonów, a jeszcze przed ciężką zimą. Na konny dojazd do odległych punktów głosowania poświęcany był poniedziałek, potem wyborcy szybko wracali do domu na środowy targ. Wykluczenie 1 listopada miało również aspekt biznesowy, ponieważ pierwszy dzień miesiąca poświęcany był na bilanse finansowe. I tak uświęcona tradycja trwa już 179 lat.
5 listopada wybrana zostanie również jedna trzecia Senatu i cała Izba Reprezentantów. A także wielu gubernatorów, prokuratorów, szeryfów i innych funkcjonariuszy, odbędzie się również masa lokalnych referendów. Listopadowy superwtorek w USA powtarza się co dwa lata parzyste, zaś w przestępnych co cztery dochodzi jeszcze drobiazg – wybory federalnego prezydenta. Notabene w XXI wieku kultowy wtorek stał się już tylko finałem, ponieważ w związku z wprzęgnięciem do systemu informatyki od wielu dni trwało głosowanie wcześniejsze (ale w punktach wyborczych, nie przez internet!), zaś drugą ścieżką stało się głosowanie korespondencyjne. Amerykanie ze świata – personel dyplomatyczny, żołnierze, biznes, rezydenci etc. – głosowali korespondencyjnie w swoich macierzystych stanach, jako że w ambasadach i konsulatach urn nie ma. To ogromna różnica w stosunku do naszego systemu, w którym Polonia oraz Polacy za granicą głosują jednolicie na kartach właściwych dla Warszawy Śródmieścia.
Amerykanów i świat pasjonuje wyścig dwojga głównych rywali, ale nie są oni jedynymi kandydatami. Notabene nie wolno zapominać, że startują pary, zaś każdy wyborca głosuje… odrębnie na prezydenta i wiceprezydenta. Oczywiście 99,9 proc. wybiera parę, ale zdarzają się oryginałowie, którzy głosy rozdzielają. Lista kandydatów obejmuje pięć (a nawet sześć) par: Partia Demokratyczna – Kamala Harris i Timothy Walz; Partia Republikańska – Donald Trump i James Vance; Partia Libertariańska – Chase Oliver i Mike ter Maat; Partia Zielonych – Jill Stein i Rudolph Ware; niezależni – Cornel West i Melina Abdullah; niezależni (wycofani, chociaż nie do końca) – Robert Kennedy junior i Nicole Shanahan. Główni kandydaci mają w stanach wahliwych poparcie 47-49 proc., co oznacza, że 3-4 proc. głosów zbiorą drobni. Paradoksalnie to właśnie oni mogą rozstrzygnąć losy ostrej walki o prezydenturę! Oczywiście nie np. w Vermont, gdzie Kamala Harris ma 70 proc. poparcia czy w Wyoming, gdzie Donald Trump zbiera 66 proc. Ale w strategicznej Pensylwanii, gdzie we wtorek realnie wszystko się rozstrzygnie, sondażowa różnica między grubymi rybami wynosi… 0,1 proc., zatem zebranie przez plankton choćby po 1 proc. ma znaczenie wręcz gigantyczne. Gdyby startowała tylko główna dwójka, to zwycięzca stanowy – przejmujący komplet głosów elektorskich – mógłby być zupełnie inny.
Naturalne jest pytanie, kto komu głosy podbiera. Niestety dla Kamali Harris – głównie jej, na pewno robi to kandydatka Zielonych oraz niezależny ciemnoskóry. Ale nieco traci także Donald Trump, z powodu… pozostawania na liście w niektórych ważnych stanach Roberta Kennedy’ego juniora. Syn zamordowanego w 1968 r. demokratycznego polityka chciał startować niezależnie, w końcu poparł Donalda Trumpa i się wycofał. Jednak karty do głosowania m.in. w Michigan i Wisconsin były już wydrukowane, zatem mimo rezygnacji znany w USA antyszczepionkowiec wbrew sobie jakieś tam głosy… otrzyma, podbierając je Donaldowi Trumpowi.