Energetyka wymaga szybkiej prywatyzacji
ENERGETYKA NIE MA PIENIĘDZY: Według danych MSP, roczna akumulacja w sektorze wynosi około 4 mld zł, podczas gdy potrzeby inwestycyjne sięgają 8 mld zł.
Parlamentarni spece od ekonomii poczuli niepokój — ministerstwo skarbu ostro wzięło się za prywatyzację energetyki. Dotąd wszystko było w porządku. Sektor niedoinwestowany, ale własny — państwowy. Dzięki temu bezpieczeństwo energetyczne kraju nie było zagrożone. Branżowi związkowcy nie mieli powodu do protestów, a zarządy spółek nie musiały martwić się o efektywność i konkurencję. Politykę cenową realizował za nie Urząd Regulacji Energetyki, zatwierdzając roczne taryfy. Stabilny przepływ energii zapewniały Polskie Sieci Elektroenergetyczne, mniej lub bardziej rygorystycznie przestrzegając kontraktów długoterminowych.
WSZYSCY mogliby spokojnie życzyć sobie wesołych świąt, gdyby na horyzoncie nie pojawiło się niebezpieczeństwo. Ktoś postanowił zburzyć stabilną konstrukcję, a wręcz złamać kręgosłup polskiej gospodarki. MSP chce za bezcen sprzedawać narodowy majątek. I to komu? Tym, którzy mają pieniądze — zagranicznym inwestorom. Pierwszą elektrownię — PAK — sprzedano Elektrimowi — spółce o rodzimym rodowodzie, lecz kapitale zachodnim. W kolejnych przetargach — na Połaniec, Rybnik, EC Warszawskie i Będzin — startują Amerykanie, Japończycy, Belgowie, Niemcy, Szwedzi i Francuzi. Krajowe (kto by się przyglądał strukturze akcjonariatu) fundusze emerytalne nie mają gdzie lokować pieniędzy. Tymczasem MSP uparło się, by sprzedawać przedsiębiorstwa energetyczne inwestorom branżowym.
ZUPEŁNIE nie wiadomo czemu. Wszak naszym elektrowniom i spółkom dystrybucyjnym nie brak know-how. Technologie mogą kupić za gotówkę, której mają pod dostatkiem (tegoroczny deficyt sektora nie powinien przekroczyć 3 mld zł). A gdyby im nawet zabrakło, mogą przecież pożyczyć od banku pod zastaw kolejnego kontraktu długoterminowego. Z prowadzeniem firm przez meandry konkurencyjnego rynku i utrzymaniem klienteli zarządy też świetnie sobie poradzą — mają wszak za sobą wiele lat doświadczeń.
JAKBY tego było mało, resort skarbu postanowił przed prywatyzacją nie konsolidować przedsiębiorstw energetycznych. Czyżby obawiał się kłopotów związanych z ustaleniem parytetu wymiany akcji pracowniczych łączonych spółek (takich, jakie towarzyszyły prywatyzacji PKN)? Na pewno nie. Któż bałby się związków zawodowych działających w firmach z branży energetycznej (zatrudniających — bagatela — 110 tys. ludzi)? Czy o istnieniu takich związków ktoś w ogóle słyszał? MSP chodzi zapewne o osłabienie rynkowej pozycji polskich firm (bo z pewnością nie o zdrową konkurencję). W dodatku minister skarbu nie jest w swojej wrogiej polityce konsekwentny — spółki dystrybucyjne zamierza oferować inwestorom w pakietach po kilka sztuk. Nie chce natomiast uczynić elektrowni atrakcyjniejszymi dla inwestorów, dołączając do nich kopalnie w charakterze prywatyzacyjnego bonusu. Wyjątek czyni dla producentów prądu z węgla brunatnego — pewnie ma z nimi jakieś osobiste konszachty.
MINISTER skarbu niebezpiecznie spieszy się z prywatyzacją energetyki. W dodatku, sprzedając ją, stara się zapewnić dopływ środków do budżetu. Czy w tych warunkach może dziwić wzburzenie polityków, którzy liczą na objęcie władzy po następnych wyborach. Jeśli ten rząd wszystko sprzeda, nie zostawiając nic dla następców, przyszłemu parlamentowi pozostanie tylko jakże niewygodne podnoszenie podatków. Posłów nie uspokajają zapewnienia MSP, że największych wpływów z prywatyzacji branży energetycznej można się spodziewać dopiero w latach 2002-2003. Być może są zdania, że energetyka jest jak wino — im starsza, tym lepsza. Warto więc poczekać ze sprzedażą jeszcze kilka lat. Za zdekapitalizowany majątek inwestorzy z pewnością lepiej zapłacą.