W moich kwiaciarniach jest cały świat

Ewa Tyszko
opublikowano: 2023-04-07 14:15

Jako bardzo młody człowiek Witold Skrzydlewski dobrze poznał znaczenie słowa bieda. Dziś należy do niego największa w Polsce sieć kwiaciarni i biur pogrzebowych działających pod nazwą H. Skrzydlewska. Biznesmen sponsoruje także łódzki klub żużlowy. Powtarza, że firma nie istniałaby, gdyby nie siła i determinacja jego mamy.

Posłuchaj
Speaker icon
Zostań subskrybentem
i słuchaj tego oraz wielu innych artykułów w pb.pl
Subskrypcja
Dusza kwiatów:
Dusza kwiatów:
Ze wszystkich kwiatów najbardziej kocham hiacynty – mają piękny zapach. Niestety bardzo smakują nornicom, podobnie jak krokusy i tulipany. Wciąż pamiętam czasy bardzo ciężkiej pracy, jednak dziś uprawa kwiatów to produkcja, przez co kwiaty straciły duszę. Nie ma już tego zapachu, a pamiętam ten, jaki mama przynosiła ze sobą do domu – wspomina Witold Skrzydlewski, właściciel m.in. sieci kwiaciarni.
K.Jarczewski

Dziadkowie Witolda Skrzydlewskiego zaczęli uprawiać warzywa i kwiaty w 1937 r. Mieszkali na Zarzewie – dziś to dzielnica Łodzi, wtedy wieś. Gospodarstwo obejmowało 25 hektarów. Rodzina Skrzydlewskich była osadzona w Łodzi od pokoleń – według źródeł historycznych należały do niej pierwsze cztery łódzkie młyny. Tuż po wojnie Józef Skrzydlewski (dziadek Witolda) jako pierwszy prywatny przedsiębiorca założył wytwórnię wód gazowanych. Dzięki niemu doprowadzono na Zarzew wodę i gaz, przedłużono też linię tramwajową. Władza ludowa uznała go jednak za kułaka. W końcu został zlicytowany za podatki.

Jego syn Ryszard poznał przyszłą żonę Helenę, późniejszą twórczynię imperium kwiaciarskiego, podczas wspólnej działalności konspiracyjnej.

Mezalians

– Ponieważ rodzice mamy pracowali w fabryce, dziadkowie Skrzydlewscy uznali to małżeństwo za mezalians i młodzi musieli zamieszkać w oficynie dla służby. Choć mama wcześniej nie znała pracy w gospodarstwie, wszystkiego się nauczyła. Dziadek miał słabe serce i zmarł, gdy komornicy go zlicytowali – opowiada Witold Skrzydlewski.

Gospodarstwo ogrodnicze było w trudnej sytuacji – brakowało nawet pieniędzy na węgiel, by ogrzewać szklarnie. Ryszard Skrzydlewski, ojciec Witolda, nie był człowiekiem, który mógłby zająć się jakimkolwiek interesem – po wojnie, aresztowaniach, świat mu się zawalił. Zmarł w 1973 r. w wieku 49 lat.

– W 1963 r., po śmierci dziadka, za biznes wzięła się mama. Ogromnie szanuję ją za to, że nigdy nie czuła potrzeby odegrania się za przeszłość, tylko harowała, żeby utrzymać rodzinę. Wiem, czym jest prawdziwa bieda, mama potem mnie nauczyła, żeby zawsze z każdym trochę się podzielić, jak można, bo fortuna kołem się toczy – mówi biznesmen.

Pierwsze cięte kwiaty Helena Skrzydlewska sprzedawała z wiaderka, prawie na progu mieszkania. Kwiaty i włoszczyznę na sprzedaż woziła też tramwajem na Górny Rynek. Po śmierci męża obok domu postawiła niewielką budkę i zaczęła przygotowywać pierwsze wiązanki i wieńce, za co dostała kolejny domiar. Syn Witold wszedł do biznesu w latach 80.

– Chyba czułem wewnętrzną potrzebę, żeby mamę wspomóc i tym samym przeprosić ją za łobuzowanie w młodych latach. Wcześniej byłem przekonany, że będę zawodowo związany z motoryzacją – zastanawia się biznesmen.

Ucieczka na statek

Sportowe fascynacje:
Sportowe fascynacje:
Witold Skrzydlewski ukończył technikum samochodowe. Związki z motoryzacją zaowocowały po latach sponsoringiem klubu żużlowego, choć przedsiębiorca zastrzega, że... bliżej mu do piłki nożnej. W żużlu zakochała się jego córka Joanna, która przekonała do tego sportu babcię Helenę.
K.Jarczewski

Wszystko wskazywało na taką drogę – Witold Skrzydlewski ukończył technikum samochodowe. Przyznaje, że jako młody chłopak sprawiał dużo kłopotów i łatwo je na siebie ściągał.

– Przyjeżdżałem do szkoły wartburgiem 353, pewnego dnia niechcący ochlapałem błotem profesora matematyki – i na jednej lekcji dostałem od niego trzy dwóje… Teraz czytam bardzo dużo, ale wtedy lektury? Kto by czytał takie małe literki! No i polonista mnie zapytał, za co pociągnął Tadeusz w pokoju Zosi. Okazało się, że za sznurek od zasłony, oczywiście nie wiedziałem – znowu zła ocena. W czasie studniówki wstawiliśmy mu trabanta na piętro. Oj, byłem rozrabiaką – śmieje się biznesmen.

Dużo gorzej mógł się skończyć pomysł ucieczki z dwoma kolegami do Legii Cudzoziemskiej.

– Wydawało się nam, że wojna to przygoda. Udało nam się nawet dojechać do Szczecina, bo mieliśmy pomysł, żeby dostać się na statek taśmociągiem z węglem. Mnie i jednego z przyjaciół złapali pogranicznicy. Jakimś cudem rozeszło się to po kościach, ale trzeciemu się udało. O tym, że dostał się do Portugalii, dowiedziałem się w latach 90., gdy odwiedził mnie w firmie. Rzeczywiście wstąpił do Legii, teraz mieszka w Niemczech – wspomina przedsiębiorca.

Po technikum praktykował w łódzkim przedsiębiorstwie transportowym budownictwa.

– Pieniędzy miałem pełne kieszenie, jednak tam zrozumiałem, że komunizm upadnie. Trudno w to dziś uwierzyć, ale wtedy gdy np. zepsuło się łożysko w samochodzie, to wymieniało się całe zawieszenie. Przecież przy takim gospodarowaniu tamten system nie mógł przetrwać. Poza tym po śmierci ojca wiedziałem jednak, że muszę razem z mamą zająć się kwiatami – mówi Witold Skrzydlewski.

Chodzić i spać

Import:
Import:
Na początku lat 90. zaczęto sprowadzać kwiaty z Holandii. Skrzydlewscy jako pierwsi w Polsce wprowadzili na rynek kolorową, farbowaną chryzantemę koreankę. Kiedyś Polska słynęła z goździków. Dziś 90 proc. goździków trafia do Europy z Kolumbii – to największy producent tych kwiatów. Storczyki sprowadzane są z Australii, róże przylatują z Kenii i Etiopii.
K.Jarczewski

Jako jedni z pierwszych postawili tunele foliowe, na belach słomy posadzili ogórki. Gdy kwitły i tworzyły pierwsze zawiązki owoców, przyszło ochłodzenie.

– Trzeba było co godzinę dosypywać węgiel do żelaznych piecyków, aby rośliny nie poprzemarzały. Zanim doszło się do ostatniego, pierwszy już się wypalał. Zrozumiałem wtedy historie o żołnierzach, którzy potrafili maszerować, śpiąc – działałem tak samo – wspomina przedsiębiorca.

Zupełnie inaczej niż dziś wyglądała uprawa tulipanów.

– Jesienią kupowało się cebulki od polskich producentów. Potem trzeba było jeździć po sklepach spożywczych i zdobywać skrzyneczki drewniane po winogronach i brzoskwiniach. Nasypywało się do nich ziemi, sadziło cebulkę obok cebulki. Następnie kopało się wielkie rowy głębokie na 70 cm, umieszczało w nich skrzynki i przysypywało żółtym piaskiem. Potem jeździło się po Polsce i skupowało naftalinę w płatkach – to środek przeciwko nornicom. Później zasypywało się wszystko ziemią i czekało na pierwszy mróz, żeby lekko przykryć uprawę liśćmi. Jeżeli coś poszło nie tak, tulipan wyrastał, ale miał malutki pączek, który się nie rozwijał. Pamiętam, jak kiedyś nam 200 tysięcy tulipanów nie wyszło i pędzelkiem te pączki malowaliśmy, żeby jakoś sprzedać. Z kolei nasiona pierwszej frezji, którą hodowaliśmy, przywoziły z Malty stewardesy. Wysiewaliśmy nasiona, a potem uzyskiwaliśmy cebulki – dopiero na nich udawało się zarobić konkretne pieniądze – wspomina dawne czasy właściciel firmy.

Na początku lat 90. zaczął się import kwiatów z Holandii. Skrzydlewscy jako pierwsi w Polsce wprowadzili na rynek kolorową, farbowaną chryzantemę koreankę. Kiedyś Polska słynęła z goździków. Dziś 90 proc. goździków trafia do Europy z Kolumbii – to największy producent tych kwiatów.

– Gdy Ojciec Święty był w Łowiczu, zrobiliśmy dekorację kościoła gratis. Użyliśmy 13 tys. kwiatów. Storczyki sprowadzaliśmy z Australii. Dostępne dziś róże przylatują z Kenii, Etiopii. Właściwie, patrząc na pochodzenie kwiatów w naszych kwiaciarniach, mogę powiedzieć, że mam w nich cały świat – mówi Witold Skrzydlewski.

Sponsoring

Wielkie żużlowe widowisko:
Wielkie żużlowe widowisko:
16 sierpnia 2018 r. rozegrano Mecz Narodów na torze Orła.
Anna Jach / Forum

Związki z motoryzacją zaowocowały po latach sponsoringiem klubu żużlowego, choć przedsiębiorca zastrzega, że bliżej mu do piłki nożnej, ale w żużlu zakochała się jego córka Joanna, która przekonała do tego sportu babcię Helenę.

– Najpierw przekazywaliśmy pieniądze drugoligowej drużynie żużlowej, ale gdy nie wygrali żadnego meczu, powołałem stowarzyszenie i założyłem własny klub Orzeł Łódź. Gdybym wtedy wiedział, ile rocznie będę musiał do tego dokładać, to pewnie bym się nie zdecydował – mówi Witold Skrzydlewski.

Rewanżowy półfinał:
Rewanżowy półfinał:
4 września 2022 r. Cellfast Wilki Krosno pokonały H.Skrzydlewska Orła Łódź (50:40) i awansowały do finału eWinner 1. Ligi. N/z: (od przodu) Luke Becker, Tobiasz Musielak, Brady Kurtz, Keynan Rew.
Maciej Napora

Utrzymanie klubu w 2022 r. pochłonęło prawie 5,3 mln zł. Zeszłoroczne wpływy z biletów, wpłaty od sponsorów, dotacje z miasta dały ponad 2 mln. Różnicę dołożyli Skrzydlewscy. Sponsor szacuje, że w bieżącym sezonie utrzymanie klubu może wzrosnąć nawet o 2 mln zł.

Co roku na Moto Arenie organizowany jest Mecz Narodów im. Heleny Skrzydlewskiej. Przed domowymi meczami ligowymi na telebimie wyświetlane jest jej zdjęcie, odtwarzana jest też piosenka „Do ciebie, mamo” w wykonaniu Violetty Villas.

Babcine goździki

Witold Skrzydlewski dojeżdża do firmy 60 km, codziennie wstaje o 5 rano, po drodze zatrzymuje się na stacji benzynowej na kawę, z firmy wychodzi po 20.

– Ze wszystkich kwiatów najbardziej kocham hiacynty – mają piękny zapach. Niestety bardzo smakują nornicom, podobnie jak krokusy i tulipany. Wciąż pamiętam czasy bardzo ciężkiej pracy, jednak dziś uprawa kwiatów to produkcja, przez co kwiaty straciły duszę. Nie ma już tego zapachu, a pamiętam ten, jaki mama przynosiła ze sobą do domu – wspomina właściciel sieci kwiaciarni

Helena Skrzydlewska zmarła 27 maja 2018 r.

– Mama odeszła tuż po Dniu Matki. Odwiedziłem ją w szpitalu, pamiętam, że przyniosłem bukiecik goździków. Jeden się złamał, włożyłem jej go w palce, a ona rękę lekko uniosła i na niego patrzyła. Do dziś w firmie nie mówimy o tym kolorze różowy cieniowany, tylko babciny. Nawet wtedy powiedziałem: „Mamuniu, melduję się, interes dobrze poszedł, wszystko zostało sprzedane” – bo w Polsce więcej kwiatów się sprzedaje na Dzień Matki niż na Dzień Kobiet. Wydaje mi się, że usłyszała moje słowa i do dziś nad nami czuwa – kończy Witold Skrzydlewski.