Wizerunkowo przybrało jednak formę – przynajmniej w jawnej części transmitowanej – wymiany politycznych ciosów na bokserskim ringu, co z definicji było bliskie mentalnie prezydentowi, ale premier również jest walczakiem, stosując określenie ze slangu sportowego. Ringowym standardem jest występowanie boksera gospodarza z narożnika czerwonego, a gościa z niebieskiego – symboliczny przydział takich barw odpowiednio Karolowi Nawrockiemu i Donaldowi Tuskowi partyjnie by pasował, chociaż w klapach obaj deklarują się biało-czerwono, flagą i serduszkiem. Część niejawna RG w relacji do transmitowanej potrwała zdumiewająco krótko, przez godzinę naprawdę nie da się sensownie wymienić merytorycznych argumentów. Trzy tematy wpisane przez prezydenta do porządku posiedzenia dla poruszenia ich choćby pobieżnego wymagałyby co najmniej kilku godzin. Fasadowa RG była jedynie politycznym teatrem, dlatego trudno się dziwić, że strona prezydencka oczekuje od rządowej dokładniejszego ustosunkowania się do poruszonych wątków na piśmie.
Rozkład ocen, kto na ringu pod żyrandolem wygrał, jest oczywisty. Podział opinii odpowiada wynikowi drugiej tury wyborów prezydenckich z 1 czerwca, czyli rozkłada się pół na pół. Politycy, wyborcy i zbliżone do PiS media oczywiście triumfalnie uznają, że Karol Nawrocki publicznie przeczołgał i wypunktował Donalda Tuska za nieudolność rządzenia i lenistwo. Politycy, wyborcy tzw. konsorcjum 15 października – chociaż przede wszystkim KO – oraz bliskie im media widzą wynik dokładnie odwrotnie, otóż premier wypadł doskonale, obnażył i skontrował dyletanctwo prezydenta, zaś wyprowadzając ciosy konkretów przeszedł do skutecznego kontrataku. Przez wiele godzin po RG obie strony w odrębnych konferencjach medialnych i przekazach starały się upowszechniać własny triumf. Naprawdę zasadne jest odniesienie do walki bokserskiej – nokautu nie było, zatem każdy może uważać się za zwycięzcę na punkty.
Prezydent zapowiedział, że z konstytucyjnej furtki RG będzie korzystał cyklicznie. Miejmy nadzieję, że nie częściej niż np. raz na kwartał, taką częstotliwość Polacy jakoś wytrzymają. Widać było, że Karolowi Nawrockiemu doskonale odpowiada rola nadzorcy i szefa Donalda Tuska, chociaż to jedynie iluzja sytuacyjna. Charakterystyczny był obraz RG w zestawieniu choćby z ostatnim jej posiedzeniem pod przewodem Andrzeja Dudy, z 13 lutego 2024 r. Wtedy orszak prezydencki standardowo stanowiło ścisłe kierownictwo KPRP, w tym jak zawsze szef Biura Bezpieczeństwa Narodowego. W środę obecny szef Sławomir Cenckiewicz nie został jednak delegowany – odegra pierwsze skrzypce podczas posiedzenia Rady Bezpieczeństwa Narodowego – natomiast Karol Nawrocki usadził za długim stołem łącznie aż 16-osobowy osobisty pararząd, niewiele mniejszy liczebnie od konstytucyjnej Rady Ministrów. Obecność dziesiątki powołanych niedawno doradców prezydenta można zrozumieć, ale bez żadnego trybu został do nich doproszony również Marcin Horała, poseł PiS, jako ekspert od CPK.
Najważniejszym realnym wątkiem posiedzenia był w części niejawnej stan finansów publicznych. Podczas RG konkrety oficjalnie jeszcze się nie przebiły, dopiero w czwartek po południu Rada Ministrów przyjmie wstępny projekt budżetu państwa na 2026 r. z gigantyczną kwotą deficytu budżetowego. Natomiast jedynym dorobkiem prezydencko-premierowskiej zgodności zadeklarowanym podczas RG było wspólne zobowiązanie do podjęcia wysiłków dyplomatycznych dla zmontowania przez Polskę w Radzie UE tzw. mniejszości blokującej porozumienie handlowe Unii Europejskiej z południowoamerykańskim Mercosur. Arytmetycznych szans na to raczej nie ma, ale oba ośrodki władzy mają się przynajmniej starać.
