Pojawiła się szansa na wyeliminowanie prawnej patologii, która uderza w przedsiębiorców handlujących olejami opałowymi. Jeśli sprawy potoczą się w dobrą stronę, firmy nie będą karane wysokimi domiarami akcyzowymi za wykorzystywanie przez ich klientów olejów opałowych do celów innych niż grzewcze oraz za drobne błędy w dokumentacji.
— Państwo nie może przerzucać obowiązków na barki przedsiębiorców, a tak się dzieje w przypadku sprzedawców olejów opałowych. Na skutek absurdalnych przepisów zbankrutowało wiele firm. Odpowiedzialność za zapobieganie nieprawidłowościom powinny przejąć urzędy celne — mówi Andrzej Dera, poseł Solidarnej Polski (SP) i pomysłodawca zmian ustawowych.
Jego projekt zyskał właśnie poparcie m.in. Krajowej Rady Sądownictwa, Sądu Najwyższego, Narodowego Banku Polskiego i Prokuratury Generalnej. Jest to już również oficjalny dokument sejmowy (nr druku 429). Do pierwszego czytania może dojść jeszcze w czerwcu.
Pod ostrzałem fiskusa
Składy opałowe błagają o zmianę niekorzystnych regulacji. Aby skorzystać z niższej akcyzy (232 zł za 1 tys. litrów), muszą od kupujących odbierać oświadczenia, że oleje będą wykorzystane do celów opałowych, a nie np. do napędu pojazdów. Oświadczenia muszą przekazywać urzędom celnym. Problem w tym, że za drobne błędy w tych dokumentach, np. nieczytelny podpis lub postawiony w niewłaściwym miejscu, celnicy doliczają sześciokrotnie wyższą stawkę akcyzy — taką jak przy sprzedaży olejów napędowych. Wysoka akcyza spada także na sprzedawcę oleju, gdy np. celnicy nie zlokalizują klienta w miejscu zamieszkania, podanym w oświadczeniu.
— Od lat nasza branża jest pod ostrzałem fiskusa, który przeciwko firmom wykorzystuje niejasne przepisy. Największym absurdem jest przerzucenie na firmy obowiązku sprawdzania, do jakich celów ich klienci wykorzystują oleje opałowe — mówi Mirosław Kulak, szef komitetu koordynacyjnego Dystrybutorów Lekkiego Oleju Opałowego.
Ofiarą celniczych represji padła m.in. Anna Kubis, właścicielka składu opałowego w woj. wielkopolskim. Jej firma jest na krawędzi bankructwa.
— Mimo że wszystkie oświadczenia klientów były w porządku, doliczono mi 400 tys. zł akcyzy tylko za to, że sprzedawałam olej opałowy z dystrybutora zakończonego wężem z tzw. pistoletem. Uznano, że dzięki temu mogłam wlewać oleje opałowe do baków pojazdów. Nigdy to się nie zdarzyło, nikt mi nie udowodnił takiego postępowania. Celników to nie obchodzi. Zależy im tylko na karaniu sprzedawców za byle co — mówi Anna Kubis.
Nowa domena celników
Problemy całej branży zostały zaprezentowane w październiku 2011 r. w Polsacie w programie „Państwo w państwie”, powstającym we współpracy z „Pulsem Biznesu”.
— Byłem gościem tego programu. Wtedy wpadłem na pomysł opracowania zmian w tym chorym systemie — przyznaje poseł Andrzej Dera.
Projekt SP proponuje następujące rozwiązanie: kto zechce kupować oleje opałowe, zgłosi się do urzędu celnego i poinformuje o ilości, rodzaju i miejscu instalacji urządzeń grzewczych. Urząd wyda mu specjalne zaświadczenie. Następnie klient pozostawi jego kopię sprzedawcy oleju. Ten zaś co miesiąc będzie przesyłał wszystkie kopie i informacje o ilości sprzedanego oleju do urzędu celnego. Sprawdzanie prawidłowości wykorzystania oleju opałowego będzie więc domeną celników. Przedsiębiorcy odetchną.
— Obowiązujący system nie koncentruje się na odbiorcach zmieniających przeznaczenie oleju, ale na dostawcach, którzy rzadko mają świadomość działań nabywców. Zmiany przewidziane w tym projekcie mogą wyeliminować patologie i zwiększyć gwarancje wykorzystania olejów wyłącznie do celów grzewczych — uważa Halina Pupacz, prezes Polskiej Izby Paliw Płynnych. Co ważne, z projektem SP nie zamierza walczyć Platforma Obywatelska.
— PO nigdy nie blokuje dobrych projektów, a ten zmierza w dobrym kierunku. Nikt nie może ponosić odpowiedzialności za cudze czyny, na które nie ma wpływu. W takiej sytuacji są niestety sprzedawcy oleju opałowego. Sejm musi to zmienić — mówi Adam Szejnfeld, poseł PO.