Na poziomie krajowym na szczęście zachowujemy zgodną ocenę, że zbrodniarzem jest oczywiście Władimir Putin, ścigany przez Międzynarodowy Trybunał Karny z Hagi. Spory wywołują jednak taktyczne wątki postępowania wobec Ukrainy, wpisujące się w kampanię wyborczą. Radykalny zwrot nastąpił natomiast na arenie międzynarodowej, gdy Donald Trump jako 47. prezydent Stanów Zjednoczonych Ameryki natychmiast po złożeniu przysięgi postawił przede wszystkim na deal z carem Kremla. Ewentualnie również na deal z prezydentem Wołodymyrem Zełenskim, ale o zupełnie innym charakterze, opartym na wręcz XIX-wiecznym kolonialnym wykorzystaniu surowców naturalnych Ukrainy.
Sprawdzianem aktualnego postrzegania agresji Rosji przez świat były 24 lutego głosowania Organizacji Narodów Zjednoczonych (ONZ). Obecnie liczy ona 193 państwa członkowskie, spośród których w Zgromadzeniu Ogólnym (ZO) każde dysponuje jednym głosem, zarówno miliardowe Indie czy Chiny, jak też plankton z Pacyfiku – Kiribati, Tuvalu czy Vanuatu. Przygotowana przez państwa europejskie rezolucja, jednoznacznie obwiniająca za agresję Rosję oraz wspierająca suwerenność i integralność terytorialną Ukrainy, przeszła 93:18, przy 65 państwach wstrzymujących się oraz 17 w ogóle niegłosujących. A zatem nie uzyskała już bezwzględnej większości całego składu ONZ. Podobna rezolucja głosowana w 2022 r. wkrótce po agresji Rosji zebrała poparcie 141 państw, zatem postępuje globalne zniecierpliwienie wojną. Wśród grupki głosującej przeciwko razem z Rosja znalazły się USA, a także tacy sojusznicy – chyba obu atomowych potęg – jak Korea Północna, Palau, Burkina Faso czy Sudan. Chiny i Indie się wstrzymały, natomiast z Europy absolutnie haniebnie głosowały przeciwko rezolucji Węgry, państwo UE i NATO. Ciekawe, że np. słowacki premier Robert Fico, który niedawno gościł u Donalda Trumpa na republikańskiej konferencji CPAC, nakazał głosowanie jednak za rezolucją. Oczywiście potępiły Rosję m.in. Wielka Brytania i Francja oraz Republika Korei. Po pierwszej rezolucji ZO przyjęło podobnym stosunkiem głosów następną, wniesioną przez USA, ale istotnie skorygowaną w duchu wspomnianej pierwszej. Tym razem USA się wstrzymały, uznając własny projekt za… wypaczony.
W systemie ONZ rezolucje ZO tak naprawdę mają znaczenie jedynie moralno-wizerunkowe. Wiążące są wyłącznie rezolucje Rady Bezpieczeństwa (RB), w której każdy z pięciu członków stałych dysponuje prawem weta. Wniesiona do tego najważniejszego organu wykonawczego, ale już bez poprawek, kunktatorska rezolucja amerykańska przeszła stosunkiem 10:0, przy 5 państwach wstrzymujących się. W grupie zwycięskiej była trójka atomowych stałych członków RB – USA, Rosja, Chiny – oraz siódemka członków rotacyjnych: Algieria, Sierra Leone, Somalia, Gujana, Panama, Pakistan (państwo atomowe) i Republika Korei (południowa). Wśród wstrzymujących się znalazła się stała para atomowa – Francja i Wielka Brytania – oraz rotacyjna trójka z UE i zarazem NATO: Dania, Grecja i Słowenia. Gdyby któryś z rządów dawnej Ententy postawił weto, triumfalna dla Rosji rezolucja RB by nie przeszła. Paryż i Londyn ugięły się jednak przed wzniosłą argumentacją Waszyngtonu, że oto RB stoi przed ogromną szansą stworzenia warunków do zakończenia najkrwawszej wojny na kontynencie europejskim od powstania ONZ w 1945 r. W związku z tym nie wolno ani jednym słowem potępić zbrodniczej Moskwy. Szokuje rozbieżność głosowań wspomnianej piątki europejskiej – a także Republiki Korei – najpierw w ZO, a potem w RB. Naprawdę trudno uniknąć déjà vu wobec słynnego filmu z 1938 r., na którym premier Neville Chamberlain wymachiwał Brytyjczykom kartką przywiezioną z konferencji w hitlerowskim Monachium i deklarował „przywiozłem wam pokój”.