Głodu nie będzie, ale będzie chudo

Marcel ZatońskiMarcel Zatoński
opublikowano: 2022-09-08 20:00

Wojna w Ukrainie zachwiała światowym bezpieczeństwem żywnościowym. Ograniczenia w eksporcie i nawozowe niedostatki odbiją się na plonach i cenach

Posłuchaj
Speaker icon
Zostań subskrybentem
i słuchaj tego oraz wielu innych artykułów w pb.pl
Subskrypcja

W rezultacie wojny w Ukrainie podstawowe produkty stały się droższe. W makroskali najlepiej widać to w przypadku surowców, głównie ropy i gazu. W gospodarczym systemie naczyń połączonych przekłada się to na powszechny wzrost cen, w tym cen żywności. Ponadto żywności może być mniej, bo Ukraina była jej potężnym eksporterem, a rosnące ceny gazu negatywnie odbijają się na produkcji nawozów, co zagraża wielkości przyszłych plonów. Czy należy się bać, że półki w sklepach spożywczych opustoszeją? Na to pytanie podczas Forum Ekonomicznego w Karpaczu próbowali odpowiedzieć uczestnicy panelu „Bezpieczeństwo żywności a wojna na Ukrainie — czy grozi nam wielki głód”.

— Wojna jest obliczona na dokonanie jak największych szkód, ale Rosja nie osiągnie swoich celów. Będziemy wspierać Ukrainę, nie będzie łatwo i będzie drożej, ale to nie znaczy, że czegoś zabraknie albo że przestaniemy produkować nawozy ze względu na cenę gazu. W każdym kryzysie realne uderzenie w gospodarkę to 20 proc. problemu, reszta to efekty postrzegania przez konsumentów kryzysu i nakręcającej się paniki, co w realiach wojny informacyjnej jest szczególnie niebezpieczne. Najważniejsze, by nie poddawać się propagandzie — i my tę wojnę wygramy. Na rynku żywnościowym nie będzie żadnego armagedonu — uspokajał Iulian Chifu, doradca premiera Rumunii.

Wszyscy płacą:
Wszyscy płacą:
Każdy człowiek na świecie płaci za wojnę w Ukrainie, kupując żywność. Ludzi w wielu krajach, zwłaszcza w Afryce i na Bliskim Wschodzie, nie stać na płacenie tej ceny — przestrzegał podczas Forum Ekonomicznego w Karpaczu Mikoła Solskij, ukraiński minister polityki rolnej i żywnościowej.
Marek Wiśniewski

Chudsze lata

Można więc odetchnąć z ulgą? Niekoniecznie.

— Prawdę mówiąc, jestem pełen obaw, jeśli chodzi o bezpieczeństwo żywnościowe w szerszej skali. Nie chodzi tylko o wojnę w Ukrainie, sytuacja jest zła także na światowych rynkach. Mieliśmy suszę, Indie rygorystycznie zakazały eksportu żywności, na południu Europy plony były dużo słabsze. Najgorzej jest zawsze na przednówku, więc niepokoi mnie to, co będzie wiosną, i niepokoi mnie postawa takich państw, jak Niemcy czy Francja, które moim zdaniem lekceważą skalę problemu, a Unia Europejska działa w tej sprawie powoli. Tymczasem konsekwencje głodu w Afryce i krajach arabskich przełożą się przecież na sytuację w Europie, bo głód wywołuje falę migracji — mówił Henryk Kowalczyk, minister rolnictwa.

Mimo wojny Ukraina chce pozostać znaczącym eksporterem żywności, ale w uprawach sporo się zmienia.

— Co robi rolnik z Ukrainy w warunkach wojennych? Przede wszystkim chce przeczekać do zimy i zobaczyć, co będzie dalej. Zmniejsza też areał upraw i przechodzi na takie, w których przy niższych plonach można wygenerować wyższe marże. Tradycyjnie Ukraina produkowała bardzo dużo kukurydzy, teraz rośnie popularność upraw słonecznika i soi. Decyzje o tym, co będzie uprawiane, będą podejmowane też pod wpływem cen nawozów. Wybierać będzie się to, co nie potrzebuje intensywnego nawożenia, co również może uderzyć w zasiewy kukurydzy, ale także soi — tłumaczył Mikoła Solskij, ukraiński minister polityki rolnej i żywnościowej.

Wąskie gardła

Gros ukraińskiego eksportu przechodziło przez porty czarnomorskie, które zablokowała Rosja. W sierpniu, na mocy porozumienia między Ukrainą, Rosją, Turcją i ONZ, z portu w Odessie znów zaczęły wypływać statki z ukraińskim zbożem, ale to nie wystarczy. Jego część wysyłana jest do odbiorców docelowych w Azji i Afryce przez Polskę i Rumunię.

— Robimy, co możemy — przez polską granicę przetransportowano już ponad 1 mln ton zbóż z Ukrainy, ale to oczywiście mniej niż potrzeba. Eksport przez Morze Czarne oraz porty polskie i rumuńskie jest niewystarczający. Są przeszkody technologiczne, ograniczające szybkość i efektywność przeładunku, poczynając od najprostszej, czyli różnej szerokości torów. Dlatego potrzebne są pilne inwestycje w infrastrukturę, które solidarnie powinna wspierać cała Europa — mówił Henryk Kowalczyk.

Najpilniejsze inwestycje już zrealizowano, np. Rumunia przywróciła niedawno połączenie kolejowe między Ukrainą a portem rzecznym Galati (Gałacz) nad Dunajem.

— Transport rzeczny i późniejszy przeładunek zbóż w porcie morskim w Konstancy jest efektywny kosztowo, ale skala potrzeb jest ogromna. To nie jest też zdarzenie jednorazowe — mamy zbiory tegoroczne, które trzeba wysłać w świat, ale niedługo będą kolejne. Dlatego teraz pilnie potrzebna jest nowa infrastruktura magazynowa wzdłuż granicy z Ukrainą — mówił Iulian Chifu.