Polska przeszła przez globalny kryzys niczym naród wybrany przez Morze Czerwone — suchą nogą. Eksporterzy rozpychali się mocno na europejskim rynku i od 2008 r. zwiększyli udział w nim o jedną czwartą. W handlu notujemy imponujące nadwyżki.



Średnie tempo wzrostu PKB w ostatniej dekadzie wynosiło blisko 4 proc. i tylko Słowacja deptała nam po piętach — całą resztę Unii Europejskiej (UE) zostawiliśmy daleko w tyle. Teraz, żeby nie dreptać w miejscu, tylko wykonać kolejny solidny skok w pogoni za bogatym Zachodem, trzeba zmienić napęd gospodarki.
— Nie ma prostej odpowiedzi, czym napędzać rozwój. Możemy sobie wyobrazić, gdzie chcemy być za kilkanaście lat, ale żeby tam dojść, dróg jest przynajmniej kilka — mówi Piotr Kalisz, główny ekonomista banku Citi Handlowy.
Tanie paliwo…
Do tej pory inwestorom z całego świata wystarczało, że koszty pracy w Polsce są bardzo niskie. — Jest nam z tym tak wygodnie, że nie ma bodźca do poszukiwania czegoś nowego, lepszego — uważa Piotr Kalisz. Godzinowy koszt godziny pracy w Polsce to około 8,4 EUR i jesteśmy sporo poniżej unijnej średniej na poziomie 24,6 EUR. Tańszych od nas jest tylko kilku. Nawet rosnące pensje nie zmieniają tego obrazu, który jeszcze przez dekadę będziemy oglądali.
— Pomimo podwyżek płac jednostkowe koszty pracy pozostają pod kontrolą, ponieważ ten sam pracownik jest w stanie wyprodukować odpowiednio więcej — przypomina ekonomista Citi Handlowego. We wzroście wydajności możemy sobie gratulować.
…ale dobrej jakości
Ekonomiści podkreślają, że możemy punktować wśród inwestorów jeszcze jedną przewagą, której nikt nam szybko nie odbierze, ale trzeba na nią chuchać i dmuchać.
— Niskie koszty pracy często przyćmiewają w Polsce to, że praca jest wysokiej jakości. Ze względu na wielkość jesteśmy jednym z krajów o największej liczbie studentów w UE. Z punktu widzenia polskich firm oraz zagranicznych inwestorów planujących rozpoczęcie działalności w Europie Środkowej oznacza to mniejsze problemy ze znalezieniem odpowiednio wykwalifikowanych pracowników — podkreśla Piotr Kalisz.
W tej beczce miodu jest jednak łyżka dziegciu. Profil nauczania nie przystaje do realiów rynku pracy. Młodzież chętnie studiuje na kierunkach społecznych, ale nie ma już serca do zdobycia tytułu inżyniera.
— To niekorzystne zjawisko, a w ostatnich latach znaczna część zagranicznych inwestycji powstała w przetwórstwie przemysłowym — wyjaśnia Piotr Kalisz. Przypomina, że na razie nie ma jednak szczególnego powodu do paniki, bo nad Wisłą nadal dobrze uczą liczyć. Według rankingu OECD jesteśmy w światowej czołówce (11. miejsce), jeśli chodzi o przygotowanie matematyczne.
Biorą nas za języki
Dużego plusa na globalnym rynku dostajemy także dzięki talentom lingwistycznym. To istotne, gdy chce się konkurować z tanią siłą roboczą na Dalekim Wschodzie. Eurostat policzył, że języka angielskiego uczy się ponad 93 proc. polskich uczniów i jesteśmy blisko unijnej średniej.
— Kraje azjatyckie, które są znacznie tańsze od Europy, w większości przypadków nie mogą się pochwalić podobnymi charakterystykami. Polska wydaje się oferować inwestorom pośredni etap — między drogą Europą Zachodnią a tanimi, ale odległymi pod względem kulturowym, rynkami wschodzącymi — uważa ekspert Citi Handlowego. Musimy być magnesem dla branż, które skorzystają z jakości, jaką oferuje rynek pracy.
— Trzeba przyciągać kapitał w takie sektory, gdzie liczy się wysokie wykształcenie pracownika. Dobrym kierunkiem jest na pewno rozwijanie centrów usługowych, ale to tylko etap pośredni. Polscy inżynierowie powinni skupić się na projektowaniu, a nie tylko pracy odtwórczej — podkreśla ekonomista. Polska będzie stawała się coraz droższym miejscem dla zagranicy, a proces doganiania Zachodu jest na tyle powolny, że luka dochodowa nie zniknie szybko.
— Według naszych szacunków, nawet jeżeli Polsce uda się utrzymać tempo wzrostu gospodarczego o 2 pkt. proc. wyższe niż w strefie euro, luka w dochodzie na głowę zostałaby wyeliminowana dopiero po ponad 20-25 latach, a prawdopodobnie nawet później. Już w trakcie procesu doganiania różnica w poziomie kosztów pracy stanie się na tyle mała, że przestanie być już istotnym czynnikiem kształtującym konkurencyjność krajowego przemysłu — uważa Piotr Kalisz. Dlatego najwyższa pora na stopniowy marsz w kierunku nowego modelu wzrostu o wyższej wartości dodanej niż oddanej.
OKIEM EKSPERTA
Polska nie jest tanim zapleczem
MICHAEL KERN
dyrektor generalny Polsko-Niemieckiej Izby Przemysłowo-Handlowej (AHK Polska)
Od 2000 r. wzrost wynagrodzeń realnych wyniósł w Polsce tylko około 15 proc. Powodem jest dwucyfrowe bezrobocie strukturalne. Osoby wchodzące na rynek pracy mają jednak kwalifikacje coraz bardziej odpowiadające wymaganiom pracodawców. Dlatego bezrobocie strukturalne będzie spadać, a dynamika wynagrodzeń wzrośnie. Od kilku lat inwestorzy zainteresowani regionem Europy Środkowej i Wschodniej mogą jednak znaleźć mniej wymagające w zakresie kosztów pracy lokalizacje, takie jak Bułgaria czy Rumunia. Polska nie jest więc tanim zapleczem pracy. Potwierdzają to badania AHK wśród inwestorów zagranicznych. Czynniki HR-owe, takie jak zaangażowanie i kwalifikacje polskich pracowników, czy jakość kształcenia akademickiego, należą do czołowych przewag Polski. Rola kosztów pracy natomiast sukcesywnie spada — w ostatniej, 10. edycji badań znalazły się one na 9. pozycji wśród 21 czynników atrakcyjności inwestycyjnej.
OKIEM EKSPERTA
Potrzeba innowacyjnych elit
MACIEJ BITNER
główny ekonomista WISE Institute
Kluczowe dla gospodarki jest przestawienie się na ścieżkę innowacji. Potrzeba tego szczególnie w przemyśle, gdzie powinniśmy się przestawić na produkcję dóbr bardziej wysoko marżowych, a zarazem atrakcyjniejszych dla odbiorców i trudniejszych do podrobienia. Brakuje nam do tego środowisk innowacyjnych i pracowników, którzy zajmowaliby się działalnością badawczo-rozwojową (B+R). Potrzeba nam w Polsce ok. 100 tys. pracowników więcej w sektorze B+R, żeby pod względem wielkości nakładów dogonić średnią UE, i kolejnych 100 tys., żeby znaleźć się w gronie takich liderów jak Finlandia. Kluczem do tego jest wzrost popytu na innowacje w sektorze prywatnym. Trzeba jednak również pomyśleć o podaży, zmieniając model kształcenia wyższego, zmierzając do jego większej profesjonalizacji, aby za liczbą studentów poszła ich jakość. Należy kształcić elity, które będą pracowały w działach B+R przedsiębiorstw oraz w zaawansowanych centrach usług dla biznesu.