Gratulacje z Polski wciąż niewysłane

Jacek ZalewskiJacek Zalewski
opublikowano: 2020-11-24 22:00

Następnego dnia po zakończeniu się wirtualnego szczytu grupy G20 (nominalnie odbywał się w Rijadzie) prezydent Donald Trump faktycznie uznał wreszcie porażkę.

Donald Trump wie, że musi skapitulować, ale będzie to chciał przekuć w wizerunkowe zwycięstwo.
Donald Trump wie, że musi skapitulować, ale będzie to chciał przekuć w wizerunkowe zwycięstwo.
CARLOS BARRIA / Reuters / Forum

Jeszcze w sobotę roztaczał z ekranu wobec potentatów ze świata wizję swojej prezydentury w drugiej kadencji, ale w poniedziałek uznał rzeczywistość. Na razie jeszcze nie politycznie, ale polecił rządowej agencji GSA (General Services Administration), która technicznie obsługuje federalną władzę w Waszyngtonie, aby rozpoczęła przekazywanie administracyjnej pałeczki ekipie Josepha Bidena. Konstytucyjne przejęcie władzy przez 46. prezydenta USA z rąk 45. nastąpi w środę 20 stycznia 2021 r. o godz. 12, zatem na procedury pozostają niecałe dwa miesiące. Błysnął promyk nadziei, że również samo przekazanie władzy między Donaldem Trumpem a Josephem Bidenem przebiegnie proceduralnie normalnie, chociaż w temperaturze bieguna zimna.

Równie archaiczna co stabilna Konstytucja USA ustaliła skomplikowaną i wielostopniową procedurę wyboru prezydenta. Prawdziwą i ostateczną kropkę nad i postawi dopiero Kongres na inauguracyjnej sesji w poniedziałek 4 stycznia 2021 r., gdy oficjalnie zliczone zostaną wyniki głosowania kolegium elektorskiego. Ono z kolei zostanie przeprowadzone w poniedziałek 14 grudnia, w stolicach 50 stanów oraz w dystrykcie federalnym, czyli Waszyngtonie. Oparty na powszechnym głosowaniu stanowym wynik 306:232 wskazuje, że gdyby nawet znalazło się kilku tzw. elektorów wiarołomnych, czyli głosujących zgodnie z ich widzimisię (w 2016 r. było takich aż… siedmiu), to i tak nie będzie to miało znaczenia. Notabene wspomnianego 4 stycznia wyniki uroczyście obwieści konstytucyjny marszałek Senatu, czyli… odchodzący wraz z przegranym Donaldem Trumpem wiceprezydent Michael Pence.

Amerykański kalendarz przypominam w kontekście naszych interesów. Rzeczpospolita Polska pozostaje jednym z niewielu cywilizowanych państw, z którego jeszcze nie popłynęły do Josepha Bidena gratulacje po wyborczym zwycięstwie. Andrzej Duda wysłał jedynie depeszę kompletnie nijaką, od wielu dni trzymając się wersji „wszystko wskazuje na to, że prezydentem będzie Joe Biden, ale ta sprawa nie jest jeszcze ostatecznie rozstrzygnięta”. Niespotykane w międzynarodowych stosunkach postawienie całej puli na reelekcję Donalda Trumpa było straszliwym błędem obecnych władców kraju, który w najbliższych latach będzie odbijał się nam czkawką. Przede wszystkim Polska boleśnie spadnie w amerykańskiej hierarchii na liście członków zarówno NATO, jak też Unii Europejskiej. Samo szybkie wysłanie depeszy gratulacyjnej po 3 listopada rzecz jasna fatalnego błędu by nie nadrobiło, ale w następnych tygodniach sytuacja stawała się coraz gorsza. Obecnie prezydent RP trzyma front niechęci m.in. z Władimirem Putinem oraz Hasanem Rouhanim, prezydentem Iranu. Dogodny termin minął, teraz wysłanie depeszy z zaskoczenia wyszłoby beznadziejnie, lepiej zatem poczekać już na okazję. Najlepszy będzie wieczór 14 grudnia, gdy zostaną upublicznione zsumowane wyniki głosowania kolegium elektorskiego. Tym bardziej, że dopiero ta procedura to konstytucyjnie dosłowne wybory prezydenta i wiceprezydenta USA, głosowanie powszechne z 3 listopada jedynie wyznaczyło i zobowiązało stanowych elektorów. Andrzej Duda ma więc jeszcze trochę czasu na obmyślenie treści depeszy, która wytłumaczy, dlaczego nasza tzw. dobra zmiana absolutnie nie chciała Josepha Bidena jako Wielkiego Brata zza oceanu.