Niewiele jest w Biblii nudnych rozdziałów. No, może poza przydługimi fragmentami pełnymi genealogicznych ścieżek. Znam też jednak takich, którzy czytają te treści z zapartym tchem, rysując jednocześnie skomplikowane figury, łącząc linie od dziadka i babci tego czy tamtego bohatera. Bez wątpienia do najgłębszych treści należą opisy ostatnich dni Jezusa, czyli sceny pogodzenia się - tak po ludzku - z tym, co będzie, czyli przyszłymi wydarzeniami i ich radosną kontynuacją. Tym żyją chrześcijanie w tych dniach. Na Jezusa w jego ostatnich chwilach życia można spojrzeć z perspektywy wiary w Boga, ale też znacznie szerzej - po ludzku - jak na człowieka. Wierzący zobaczą przed krzyżem, na krzyżu i po krzyżu zrealizowany plan zbawienia. Pozostali mogą spotkać człowieka na skraju, który daje radę. Może połączyć obie perspektywy?

Zerknijmy do Ewangelii Marka, do 14. rozdziału według przekładu Biblii Ekumenicznej: „I odszedł trochę dalej, upadł na ziemię i modlił się, żeby, jeśli to możliwe, ominęła Go ta godzina”. To słynna scena z Getsemani, czyli Ogrodu Oliwnego w Jerozolimie. Jezus idzie tam przed pojmaniem i czytamy, że ma „smutną duszę”. Decyduje się na modlitwę, w której stwierdza w końcu: „Lecz niech się stanie nie to, co Ja chcę, ale to, co Ty.” Teologowie popatrzą na ten tekst po swojemu. Duchowni krzyczący z ambon po swojemu. Psychologowie też mogą dorzucić swoje trzy grosze. Popatrzmy jednak na Jezusa w tej historii, jak na człowieka, który ma wziąć na siebie wielki ciężar, spełnić określone zadanie, poddać się czemuś w imię innych, zrealizować konkretny plan.
Ta scena jest ludzka i nasza. Nie potrzeba tutaj pięknych, wielkich słów, jakiś efektów specjalnych i podsycanej dramaturgii. Nie trzeba sięgać po kościelną, dobroduszną i wzniosłą nowomowę, myśląc, że kołyszący ton głosu doda powagi i jakoś ten fragment uświęci. Nie ma tutaj miejsca na świąteczne gadżety w rodzaju święconek, tradycyjnych potraw, malowanych jajeczek albo zwyczajów i tradycji, z braku których wielu wylewa swoje cierpienia przed kamerami. Tam jest brutalna walka. Prawda i autentyczność. Jeśli jesteś wierząca/wierzący, to podziękuj Bogu za tę scenę. Jeśli nie wierzysz, to pomilcz na znak szacunku. Ona nie jest oszustwem, ale wezwaniem do zdjęcia takiej czy innej maski, przyznania się, że ja też miewam smutną duszę, upadam na ziemię i chcę, żeby ta godzina, która czyha za rogiem, mnie ominęła, żebym nie musiał czegoś zrobić, czegoś wypełnić, stanąć na wysokości zadania.
I nie zawsze jest tak, jak obiecują różnego rodzaju szarlatani sukcesu, dobrych przekazów i pozytywnego myślenia, że szybko wstanę, nabiorę mocy, stanę się niezniszczalny i będę mógł wszystko, bo będzie happy end. Czasem kończy się na nieuchronności czegoś. Czasem trzeba wziąć odpowiedzialność, skończyć z udawaniem. Plan musi być zrealizowany, żeby wszystko się udało. Efekt może być smutny, i dotyczy to zarówno małych rzeczy w rodzinie, miejscu pracy, życiu osobistym, jak też wielkich, przełomowych, na granicy życia i śmierci. Tak było wtedy, blisko 2000 lat temu, w ogrodzie o niesamowitej nazwie. Tak jest tu i teraz.