Polski sektor stalowy rozkwita po latach kryzysu. Hutnikom sen z powiek spędzają jednak unijne restrykcje dotyczące emisji CO2.
Inwestycje w hutach idą pełną parą. Kończy się uzgodniony z Komisją Europejską (KE) okres koniecznych redukcji mocy produkcyjnych. Wkrótce wiele hut uruchomi nowe instalacje i będzie mogło korzystać z hossy. Czyżby? Taki scenariusz jest realny. Jest tylko jedno ale — restrykcyjne wymagania Unii dotyczące emisji CO2.
— Jesteśmy za koniecznością ograniczania emisji, jednak skala proponowana przez Komisję Europejską (KE) może mieć hamujący wpływ na rozwój całego polskiego przemysłu, także hutnictwa — uważa Romuald Talarek, prezes Hutniczej Izby Przemysłowo-Handlowej (HIPH).
Polska wnioskowała o przydział limitów emisyjnych na lata 2008-12 na poziomie 284,6 mln ton. Tymczasem Komisja chce ograniczenia emisji z 284,6 mln ton do 208,5 mln ton rocznie.
— Dla Polski bazowym rokiem realizacji celów protokołu z Kioto był rok 1988. Te zobowiązania Polska już wypełniła. Na lata 2008-12 KE jako podstawę do rozdziału uprawnień przyjęła zweryfikowaną emisję z 2005 r., który nie był korzystny dla przemysłu, a także dla sektora hutniczego — dodaje Romuald Talarek.
Wówczas huty odnotowały spadek produkcji.
— Po rekordowym 2004 r. w 2005 r. odnotowaliśmy 21- -procentowy spadek produkcji, która w 2006 r. ponownie wzrosła o 20 proc., a obecnie w stosunku do 2005 r. obserwujemy wzrost o blisko 40 proc. — informuje prezes HIPH.
Emisyjne limity mogą jednak ten wzrost spowolnić.
— Mówimy o absorpcji pieniędzy unijnych na przykład na infrastrukturę, budownictwo techniczne i mieszkaniowe. Jeśli jednak nałożymy duże limity na polskie huty, to zamiast wykorzystać nasze położenie geograficzne, będziemy na polskie budowy wozić stal z odległych krajów, a emisje z transportu będą dorównywać emisji hutniczej — konkluduje Romuald Talarek.