Konstytucja RP w art. 20 jako podstawę naszego ustroju gospodarczego ustala hasłowo i ogólnikowo tzw. społeczną gospodarkę rynkową. Nieco bardziej konkretny jest art. 22: „Ograniczenie wolności działalności gospodarczej jest dopuszczalne tylko w drodze ustawy i tylko ze względu na ważny interes publiczny”. Owa ważność interesu jest bardzo pojemna i ocenna. Ustawowe ograniczenia wprowadzane są ze względów społecznych, moralnych, środowiskowych, zdrowotnych. Z nieodległej historii wypada przypomnieć choćby batalię o zakończenie nieograniczonego palenia tytoniu w lokalach gastronomicznych, a także tylko pozornie zakończone – bo wciąż odżywające – starcie o prowadzenie handlu w niedziele. Najświeższy przykład biznesowego ograniczenia to nowelizacja ustawy o ochronie zwierząt, stopniowo wygaszająca w Polsce hodowlę zwierząt futerkowych. Senat wprowadził do niej kilka poprawek technicznych, które Sejm w tym tygodniu przyjmie – i już tylko podpis prezydenta, który w tej akurat sprawie raczej nie powinien mieć zastrzeżeń.
Stałą okolicznością we wszystkich przypadkach ograniczeń jest silna akcja lobbingowa dobrze zorganizowanych środowisk zagrożonych zmniejszeniem zysków. Odnotuję dwa najnowsze przykłady. Polska Organizacja Handlu i Dystrybucji (POHiD) apeluje „o rozsądek i dialog” w sprawie planowanej nowelizacji ustawy o wychowaniu w trzeźwości i przeciwdziałaniu alkoholizmowi, czyli tak naprawdę – o jej nieuchwalanie. Projekt przewiduje całkowity zakaz reklamy oraz promocji piwa, dodając do tego ograniczenie sprzedaży alkoholu w godzinach wieczornych i nocnych, a także sprzedaży online z dowozem do klienta. Branża uważa, że tak daleko idące ograniczenia nie rozwiążą problemu nadużywania alkoholu, będą natomiast ciosem w legalny handel. Podnosi także konstytucyjny problem proporcjonalności ograniczeń, która we wspomnianej ustawie miałaby zostać naruszona. Według POHiD zmiany spowodują rozrost alkoholowej szarej strefy, zniechęcą handlowców do inwestycji, innowacyjności oraz sponsorowania wydarzeń społeczno-kulturalnych. Radykalna zmiana ustawowa grozi redukcją etatów i pogorszeniem sytuacji pracowników firm związanych z alkoholem. Dotyczy to również HoReCa, rolnictwa oraz marketingu i reklamy. Generalnie – same plagi.
Alarm podniosła także Krajowa Unia Producentów Soków (KUPS), reprezentująca branżę owocowo-warzywną. To środowisko wyraża zdecydowany sprzeciw wobec podniesienia stawek tzw. opłaty cukrowej na napoje z wysokim udziałem soku. Zamiast promować wybory prozdrowotne – zmiany mają zagrozić całej branży, konsumentom i gospodarce rolnej. Naprawdę przyczynią się do wzrostu cen napojów, ograniczenia konkurencyjności polskich firm i spadku dochodów sadowników oraz przetwórstwa owocowo-warzywnego. Wszyscy wiedzą, że chodzi po prostu o fiskalne łatanie dziury budżetowej. Nowe obciążenia nie doprowadzą do zmiany nawyków żywieniowych, lecz do wzrostu kosztów życia. Ceny napojów wzrosną o kilkanaście procent, co może sprawić, że wielu osób nie będzie stać na produkty, które obecnie są stałym elementem codziennego polskiego koszyka zakupowego. KUPS podnosi jeszcze jeden argument, otóż według Najwyższej Izby Kontroli kwota 4,5 mld zł uzyskana z opłaty cukrowej w latach 2021-2023 wcale nie została przeznaczona na profilaktykę otyłości, lecz trafiła do niedomykającego się budżetu Narodowego Funduszu Zdrowia. Dodatkowym obciążeniem dla branży jest wdrażanie systemu kaucyjnego oraz planowanego systemu rozszerzonej odpowiedzialności producenta, które wymagają ogromnych inwestycji. Generalnie – same plagi.
Konstytucyjny „ważny interes publiczny” niejedno ma imię. Fatalna jest okoliczność, że bardzo rzadkie są naprawdę pogłębione i zobiektywizowane analizy, jak konkretne ograniczenia działalności gospodarczej wpływają na perspektywiczny, ale społecznie zrównoważony rozwój danej branży.

