Inwestycje zagraniczne wkrótce zaczną spadać

Kazimierz Krupa
opublikowano: 2001-04-19 00:00

Inwestycje zagraniczne wkrótce zaczną spadać

Sprzeczności są pożywką filozofów, normalnych ludzi mogą przyprawić o ból głowy, w gospodarce zaś zwiększają ryzyko działania — chociażby przez utrudnienie jednoznacznego odczytania liczb i wskaźników. Tak między innymi jest z inwestycjami zagranicznymi w Polsce. W roku 2000 napłynął do nas, w postaci bezpośrednich inwestycji zagranicznych, kapitał wartości 10,6 mld USD. Była to oczywiście wielkość rekordowa w całej naszej historii. Łączna wartość zainwestowanych w Polsce kapitałów zbliża się do 50 mld USD. Suche liczby wyglądają imponująco — nieco gorzej jest, gdy rozbierzemy je na czynniki pierwsze.

To, że inwestycje zagraniczne są niezbędne dla rozwoju kraju, jest oczywiste; że osiągnięty wynik jest niezły — również. Ale jak został osiągnięty i czym to może zaowocować w przyszłości — to już zupełnie inna sprawa. Od lat znaczący udział w BIZ w Polsce mają wpływy z prywatyzacji, ale w roku 2000 ich udział przekroczył 35,5 proc. Gorzej, że cały rekordowy wynik był w decydującej mierze efektem jednej prywatyzacji — Telekomunikacji Polskiej. Tym samym główny udziałowiec TP SA, France Telecom, stał się największym inwestorem na naszym rynku, a Francja wyprzedziła Stany Zjednoczone i Niemcy na liście krajów będących największymi dostarczycielami kapitału dla naszej gospodarki.

I wszystko byłoby w porządku, gdybyśmy Telekomunikacji Polskich mieli jeszcze kilkadziesiąt. Co roku sprzedawałoby się jedno czy dwa i wszyscy byliby zadowoleni (no, może nie wszyscy, ale o tym za chwilę). Niestety, my już takich przedsiębiorstw nie mamy. Rodowych klejnotów wystarczy może jeszcze na ten rok i koniec, nie ma co sprzedawać. Wtedy wystąpi gwałtowne załamanie inwestycji zagranicznych w Polsce.

W toku radosnej prywatyzacji zapomniano o wytworzeniu mechanizmu zachęcającego do inwestowania od zera. I wcale nie muszą to zaraz być inwestycje liczone w miliardach. Dla Polski powiatowej, gdzie jest na nie największy popyt — wystarczą miliony czy nawet tysiące. A łączna suma właśnie tych drobnych inwestycji, w całym okresie transformacji, czyli od 1989 roku, to niewiele ponad 3,6 mld dolarów.

I tak to, mimo przytoczonych wielkich liczb i faktu, że przekroczyliśmy 1000 USD inwestycji zagranicznych na statystycznego mieszkańca, wyprzedzają nas pod tym względem nie tylko Czesi czy Węgrzy, ale również Słoweńcy i Estończycy. Jako przyczyny podaje się słabą infrastrukturę, bariery administracyjne i prawne oraz brak przejrzystego systemu zachęt. Szczególnie temu ostatniemu ma przeciwdziałać omawiana właśnie przez rząd ustawa o wspieraniu inwestycji.

Myślę, że podczas tej dyskusji nieco czasu warto poświęcić szczegółowej analizie badań stopnia akceptacji obecności kapitału zagranicznego w Polsce przez naszych rodaków, a przede wszystkim faktowi, iż w ciągu ostatnich 5 lat liczba osób akceptujących obecność tego kapitału zmniejszyła się z 75 do 63 procent. I to naprawdę nie jest wina społeczeństwa, ale stylu, w jakim te inwestycje napływają, gdzie i w jakiej formie. Tu jest najwięcej do zrobienia — chyba że na końcu dyskusji rządzący znowu obrażą się na społeczeństwo za to, że nic nie rozumie.

Nie tam, gdzie trzeba: Bezpośrednim beneficjentem inwestycji zagranicznych w Polsce jest Skarb Państwa, a nie społeczności lokalne — które najbardziej ich potrzebują.