W korporacyjnych materiałach grupy ITI warszawska Legia wykazywana jest w sektorze „rozrywka”. Jaka to rozrywka, przekonali się właśnie mieszkańcy Wilna. Okładając lodem guzy nabite im przez kibiców z Warszawy, mogą wszakże mieć cień satysfakcji. W końcu ich klub awansuje w rozgrywkach, i to najpewniej walkowerem, czyli mniejszym wysiłkiem.
W Warszawie jednak trudno siędopatrzeć w wyprawie wileńskiej jakichkolwiek, choćby najbardziej naciąganych pozytywów. Klęska jest pełna i tym dotkliwsza, że niespodziewana. Najazd na Wilno udało się warszawskiej hołocie przygotować w całkowitej tajemnicy. Legia i jej właściciele muszą ponieść koszty tej afery, jest tylko kwestia ich wysokości.
Tymczasem w biznesie obowiązuje zimna kalkulacja. Inwestycja musi się opłacać, choć zyski nie zawsze muszą być szybkie i wyrażone w okrągłych kwotach. Zyskiem może też być dobry wizerunek w publicznym odbiorze. Taki był najpewniej inwestycyjny zamysł ITI, gdy spółka obejmowała większościowy pakiet Legii.
Gdyby drużyna grała koncertowo, a na trybunach panowała piknikowa atmosfera, wszystko byłoby w porządku. Ale Legia gra, jak gra, trybuny zaś — i tak pustawe — zostały opanowane przez grupę szumowin. Są na takie sytuacje sprawdzone w świecie sposoby, ale ITI nie wydaje się właściwą firmą do pacyfikowania rozwydrzonych kiboli.
Dołóżmy do tego coraz bardziej zagmatwaną sprawę nowego stadionu i wnioski nasuwają się same. Szefowie ITI, uciekajcie z tego biznesu gdzie pieprz rośnie.
Andrzej Nierychło