W środę na kongresie Impact ’16 władca kraju Jarosław Kaczyński oficjalnie odkurzył jednak termin IV Rzeczpospolita. Wyjęcie zasuszonego szkieletu z politycznej szafy pasowało mu językowo do dywagacji na temat czwartej rewolucji przemysłowej. Dyrektyw prezesa, jak w polskich realiach rozumieć ów globalny termin i w jaki sposób przełamywać blokady — nawet nie śmiem skomentować. Za żonglerką przemieszanymi kategoriami ekonomicznymi i pseudoekonomicznymi naprawdę trudno nadążyć.
Zachęcony reaktywacją IV RP wracam do zdumiewającej przedsiębiorców wtorkowej decyzji rządu. Premier Beata Szydło wielokrotnie obiecywała im marchewkę, ale w czynach uderzyła kijem. Rząd złożył partnerom społecznym propozycję nie do odrzucenia — podniesienia od 2017 r. płacy minimalnej brutto z 1820 zł do aż 2000 zł.
To skok szokujący zwłaszcza mikroprzedsiębiorców (poniżej — fragmenty stanowisk dwóch organizacji). Pracodawcy RP proponowali 1862 zł, związkowcy żądali 1970 zł, a jeszcze we wtorek rano minister Elżbieta Rafalska zapowiadała jako realne 1920 zł. Jednak sąd zaostrzył wyrok w stosunku do wniosku prokuratora — ministrowie równie jednogłośnie co bezmyślnie zaokrąglili kwotę do równych tysięcy. Pośrednio znacznie podnieśli również stawkę godzinową, będącą pochodną płacy minimalnej — od 1 stycznia wyniesie nie 12 zł, lecz 12,97 zł.
W skierowanym do części rodzin sztandarowym programie Rodzina 500+ pieniądze rozdaje budżet.
Podwyżka płacy minimalnej, a także stawki godzinowej sfinansowana zostanie jednak z dwóch źródeł. Rządowa i samorządowa budżetówka — wiadomo, natomiast w całej prywatnej gospodarce zapłacą przedsiębiorcy. Nie powinni jednak kląć, lecz spożyć strawę duchową — znowu mamy IV RP.