Jak resort zdrowia maseczki kupował

Eugeniusz TwarógEugeniusz Twaróg
opublikowano: 2020-05-14 22:00

W łańcuszku pośredników, którzy sprzedali maseczki Centralnej Bazie Rezerw Sanitarno-Przeciwepidemicznych, cena towaru wzrosła kilkukrotnie

Przeczytaj i dowiedz się:

  • Jak działał łańcuszek firm, który doprowadził do zakupienia przez resort zdrowia słynnych maseczek
  • W jaki sposób dzięki wielopiętrowym transakcjom wartość maseczek wzrosła kilkukrotnie

W drugiej połowie marca łańcuszek firm kilka razy obrócił tym samym towarem, którego wartość wzrosła w tym czasie kilkukrotnie. Są wśród nich biuro nieruchomości, producent urządzeń chłodniczych, apteka, szkoła narciarska i spółka, która wystawiła tylko jedną fakturę. Tym towarem były słynne już maseczki kupione przez Ministerstwo Zdrowia. Dzięki wystawionym fakturom poznaliśmy schemat wielopiętrowej transakcji.

Towar bez atestu

Kilka dni temu „Gazeta Wyborcza” opisała kulisy zakupu maseczek ochronnych przez resort zdrowia od Łukasza G., instruktora narciarstwa z Zakopanego. Były reprezentant Polski, który od kilku lat pracuje w jednej ze szkół narciarskich, miał skontaktować się z Marcinem Szumowskim, bratem ministra zdrowia, i zaoferować sprzedaż bardzo poszukiwanego wówczas w kraju towaru. Instruktor znał rodziny obydwu Szumowskich, ponieważ spędzały wakacje w jego pensjonacie i pobierały lekcje jazdy na nartach.

Do wymiany esemesów w tej sprawie doszło 16 marca. Marcin Szumowski, według „GW” skontaktował Łukasza G. z Januszem Cieszyńskim, który przekazał sprawę jednemu z dyrektorów, i resort zdecydował się kupić maseczki ochronne. Łącznie za 120 tys. maseczek ministerstwo zapłaciło około 5 mln zł. Z ustaleń „GW” wynika, że resort przepłacił za towar, który na dodatek, jak się później okazało, nie miał odpowiednich atestów dopuszczających do używania w kontakcie z chorymi na COVID-19.

„PB” dowiedział się, że w całej sprawie chodziło o coś więcej niż dostawa wadliwego produktu. Dotarliśmy do materiałów opisujących kulisy transakcji, w tym mechanizm, którego celem było podbicie ceny 100 tys. maseczek ochronnych FFP2 oraz 20 tys. maseczek chirurgicznych trzywarstwowych.

Centrala w Bochni

Według naszych źródeł Łukasz G., dotychczas przedstawiany jako główny rozgrywający, początkowo był tylko pośrednikiem, dopiero później zaczął zarabiać bezpośrednio na handlu maseczkami. Centrala nie znajdowała się w Zakopanem, lecz w Bochni — kluczową rolę w operacji odegrała mieszkająca tam rodzina Z.: ojciec i dwóch synów. To oni pierwsi zaczęli dostarczać maseczki do Centralnej Bazy Rezerw Sanitarno-Przeciwepidemicznych w Porębach, nadzorowanej przez resort zdrowia. Do pierwszej transakcji miało dojść już 18 marca. Z zawiadomienia o podejrzeniu popełnienia przestępstwa, złożonego przez ministerstwo w prokuraturze, wynika, że proceder zaczął się właśnie wtedy.

Początkowo maseczki trafiały do Poręb od dwóch dostawców: apteki z Bochni (należącej do jednego z synów Z.) oraz firmy obracającej nieruchomościami w Zakopanem, należącej do dwóch wspólników.

Dopiero na późniejszym etapie w łańcuchu pośredników pojawiło się jeszcze jedno ogniwo — Łukasz G., a właściwie małżeństwo G., które brało towar od Z. i sprzedawało bazie w Porębach. Dodatkowo kupiło niewielką partię od innego pośrednika Z. — jednej z zakopiańskich szkół narciarskich. Skomplikowane? Tylko trochę, bo cały mechanizm jest śmiesznie prosty, żeby nie powiedzieć prostacki. Łańcuszek firm powstał po to, żeby w drodze wielokrotnego obrotu zwiększyć ostateczną wartość zamówienia.

Z rąk do rąk

Zacznijmy od początku. Pierwszym ogniwem była spółka I, której właścicielem jest pan Z. Spółka I odsprzedała towar (120 tys. maseczek) za 955 tys. zł spółce II należącej do dwóch synów Z. Niewielką partię — wartą 52 tys. zł — kupiła wspomniana szkółka narciarska w Zakopanem.

Bracia ze spółki II zakupiony od ojca towar sprzedali za 2,4 mln zł aptece w Bochni należącej do jednego z nich. Stąd maseczki trafiały do bazy w Porębach, początkowo dwoma kanałami: połowa bezpośrednio z apteki (faktura z 30 marca opiewa na 1,943 mln zł brutto), połowa za pośrednictwem firmy obrotu nieruchomościami w Zakopanem, która kupiła ją za 682 tys. zł, a sprzedała Porębom za 1,943 mln zł.

Pod koniec marca otworzył się trzeci kanał dostaw — do gry włączyło się małżeństwo G. 30 marca Łukasz G. z żoną założyli spółkę i tego samego dnia zaopatrzyli się w towar z Bochni oraz odkupili partię maseczek od zakopiańskiej szkółki narciarskiej, odpowiednio za 341 tys. zł i 52,5 tys. zł brutto. Tę samą datę nosi faktura 1/03/2020 wystawiona przez nich Centralnej Bazie Rezerw Sanitarno-Przeciwepidemicznych. Znalazły się na niej dwie pozycje: maska ochronna FFP2 (20 tys. sztuk, cena jednostkowa 39 zł netto, łączna wartość brutto 959,4 tys. zł) i maska chirurgiczna trzywarstwowa (4 tys. sztuk, cena jednostkowa netto 2,9 zł, łączna wartość 12,528 tys. zł). Łączna kwota do zapłaty wyniosła 971,928 tys. zł brutto.

Legalny biznes

W sumie wszystkimi trzema kanałami rodzina Z. i pośrednicy sprzedali w marcu bazie towar za około 5 mln zł. Według naszych informacji transakcję i łańcuszek powiązań prześwietlają służby skarbowe. Skontaktowaliśmy się z rodziną Z. Jej prawnik poprosił o przesłanie pytań. Czekamy na odpowiedź.

Jeden z właścicieli firmy obrotu nieruchomościami zaangażowany w transakcję odmówił komentarza. Twierdzi kategorycznie, że sprzedaż maseczek była legalna. Spółka czeka na wyjaśnienie sprawy przez odpowiednie instytucje.